Recenzja książki Arsene Lupin „Dżentelmen włamywacz”
Świat przed laty zachwycił się postacią charyzmatycznego, pewnego siebie włamywacza o nienagannych manierach i specyficznym poczuciu humoru, zwącego się Arsène Lupin. Od tego czasu nieszablonowy bohater doczekał się wielu opowiadań, powieści czy seriali, a także ogromu zagorzałych fanów, którzy z wypiekami na twarzy śledzili jego kolejne losy. Stał się ikoną, dorównującą Scherlockowi Holmesowi, choć reprezentuje zgoła odmienną od niego profesję, bowiem zamiast demaskować przestępców, sam jest jednym z nich. Mimo to nie sposób nie czuć sympatii do tego mężczyzny, a to ze względu na jego przebojowość i zdumiewający intelekt. Jeśli kradzież może być sztuką, to on jest Michałem Aniołem grabieży, jego dłutem jest wytrych, a tworzywem bogate domy i ich właściciele.
„Dżentelmen włamywacz” to cykl krótkich opowiadań, które przybliżają nam postać tytułowego bohatera. Odkrywamy jego początki, poznajemy relacje z innymi ludźmi oraz zaskakujące metody działania. Lupin co rusz potrafi czymś zaskoczyć, nie tylko wymiar sprawiedliwości i organy ścigania, ale też czytelnika. Bardziej niż jego kradzieże fascynuje jednak sama jego historia. To, co poświęcił, by stać się mistrzem swego fachu. Po lekturze pierwszej książki od razu chce się więcej i więcej! Bardzo dobrze się stało, że za sprawą Netflixa ta kultowa postać mogła odżyć na nowo w świadomości odbiorców i wpłynęła na pojawienie się na rynku nowego, odświeżonego i zachwycającego wydania.
Choć lata mijają, Arsène wciąż potrafi zauroczyć, co czyni prozę Maurice’a Leblanca ponadczasową. Widać, że ludzie z lubością zanurzają się w świecie dam i dżentelmenów, wyszukanych manier, dostojnych strojów oraz drogocennych klejnotów. No i – co ciekawe – chętniej kibicują rabusiowi niż ciągle depczącemu mu po piętach inspektorowi policji, Ganimardowi. Oczywiście sama zaliczam się do tego grona, mimo to muszę przyznać, że wspomniany stróż prawa również znajduje się w panteonie postaci, które darzę sympatią. Jego figura jest przeciwwagą dla uzdolnionego złodzieja.
Tak naprawdę poszczególne opowiadania nie różnią się od siebie jakoś znacząco. Łatwo też pewne rzeczy przewidzieć czy domyślić się, jak potoczy się dalej akcja, a jednak historia wciąż pozostaje na tyle wciągająca, że nie możemy się oderwać, choć nie ma jednego jedynego ku temu powodu. Czasem zainteresuje nas sposób dokonania kradzieży, czasem reakcja społeczeństwa na nią, a czasem zwyczajnie chcemy dłużej pobyć w towarzystwie tego nad wyraz uprzejmego mężczyzny, którego prawdziwy wygląd dla niego samego jest tajemnicą. Autor cyklicznie dodaje swojemu włamywaczowi nowe zdolności, poszerza strefę jego wpływów i stawia na jego drodze kolejne wyzwania. Tym samym otrzymujemy bohatera nieskończonego, który równie dobrze mógłby zwieńczyć swoją przygodę na pojedynczym występku, ale też na tysiącu podobnych operacji. Tych nigdy nie będzie za wiele, a jedyne, co ogranicza ich powstawanie, to wyobraźnia kolejnych twórców i kontynuatorów. Lupin z pewnością jest kimś, kto zainspiruje niejednego artystę. Sam zresztą także powstał na bazie innych podobnych mu postaci, co po krótce opisane zostało w „Po słowie” zamieszczonym na końcu książki, stanowiącym świetną bazę ciekawostek. Jego losy raczej nieprędko się czytelnikom znudzą, a to ze względu na świetny styl Leblanca, niezwykle wyważony i płynny, ale też przez samą koncepcję istnienia kogoś, czyj kompas moralny wskazuje na coś pomiędzy Robin Hoodem a Jamesem Moriartym.
Autorka recenzji: Klaudia Sowa