Recenzja książki „Będą z tego kłopoty” Agaty Przybyłek
Z Agatą Przybyłek zetknęłam się po raz pierwszy ponad dwa lata temu. Jej lekki styl i zazwyczaj przyjaźnie usposobieni bohaterowie szybko przypadli mi do gustu. Już sporo jej dzieł miałam przyjemność czytać i recenzować, a wszystkie je mogłabym zbiorczo określić jako krótkie, przystępne lektury na leniwe popołudnia. Podobało mi się w nich to, że przedstawiają normalne ludzkie życie, bez niektórych, typowych dla powieści obyczajowych, udziwnień. Przy nich dało się wreszcie odetchnąć od rodzinnych dramatów, burzliwych rozstań i skomplikowanych zwrotów akcji. Postaci zachowywały się w sposób logiczny, fabuła oddawała prawidła realnego świata, jaki sami znamy. Tym większe było moje zdziwienie, że „Będą z tego kłopoty” zupełnie się od tego schematu odbiły.
Prawda jest taka, że jedna z nowszych książek Przybyłek jest jak nieprzyprawione awokado – mdła i pozbawiona smaku. Praktycznie wszyscy drugo- i trzecioplanowi bohaterowie przypominają karykatury. Z jednej strony mamy obłąkaną, starszą ciotkę, która upiera się, żeby kupić bunkier, bo zbliża się wojna nuklearna. Z drugiej faceta idealnego – Marka – który jest tak cudowny, że musi to ciągle podkreślać on, jego partnerka, jej koleżanki i kto tam jeszcze się nawinie po drodze. Ogólnie autorka na tle tej historii wypadła na straszną stereotypiarę, bo jej postaci są przejaskrawione do bólu. Dodatkowo męczą ciągnięte i powtarzane w kółko żarty, głównie te związane ze wspomnianą ciotką.
Osobną sprawą jest kreacja kobiet, którym cała opowieść jest poświęcona. Mamy tu Asię, najmniej asertywną dyrektorkę, jaką widział nasz kraj. Jej wątek opiera się na tym, że oczekuje kontroli w swojej szkole i spędza jej to sen z powiek. Jedna z jej koleżanek, Ela, postanawia założyć własną firmę, w której mężczyźni będą pełnić usługi „złotych rączek” dla samotnych kobiet (tak, akcja rozgrywa się w XXI wieku). Druga zaś, o imieniu Magda, ociera się o znacznie poważniejsze problemy. Z dnia na dzień została porzucona przez męża, który wybrał inną, a na dokładkę z jej córką dzieje się coś naprawdę niedobrego…
Odmienne perspektywy, różne spojrzenia na świat, a jednak wszystkie bohaterki skrojone na jedną modłę. Nasze trio to potworne mimozy, które nie mają praktycznie żadnych cech charakteru. Najgorzej wypadają ich rozmowy, które są napisane w sposób sztuczny i zupełnie pozbawiony polotu, co zupełnie mnie zadziwia, bo wiem, że autorka potrafi tworzyć dużo lepsze dialogi. Ostatecznie, nawet po przeczytaniu dwóch trzecich książki, dalej nie byłam w stanie powiedzieć, o czym ona jest. Tak naprawdę zakończyła się, zanim się na dobre zaczęła, ale wszystko wskazuje na to, że będzie kolejna część, więc wierzę, że Przybyłek odratuje tę historię i jakoś połata te dziury, których narobiła całkiem sporo.
Sam zamysł miał potencjał, bo kwestia donosu na szkołę w jakiś sposób mnie zaintrygowała. Żałuję, że nie poświęcono jej nieco więcej czasu albo nie dodano do niej tej kropli dramatyzmu, ale mimo to odnoszę wrażenie, że tylko ten wątek scalał opowieść i trzymał mnie przy tej książce. Autorki jeszcze nie spisuję na straty, bo sama sobie zostawiła furtkę i szansę na podrasowanie poszczególnych wątków i mam ogromną nadzieję, że z niej skorzysta i zaliczy wielki powrót w swoim starym, dobrym stylu.
„Będą z tego kłopoty” i inne książki obyczajowe znajdziecie w księgarni internetowej selkar.pl
Autorka recenzji: Klaudia Sowa