Recenzja książki „Bractwo Pierścienia”

„Coraz trudniej było trzymać się drogi, a oni czuli wielkie zmęczenie. Nogi ciążyły im jak kawały ołowiu. Dziwne, ukradkowe głosy dobywały się z trzcin i zarośli po obu stronach, a gdy lękliwie zerkali w górę, widzieli wykrzywione i sękate twarze, które groźnie majaczyły na tle ciemniejącego nieba i wpatrywały się w nich złowrogo znad brzegu rzeki i z wierzchów drzew. Mieli uczucie, że znaleźli się w nierzeczywistej krainie i maszerują w straszliwym śnie, z którego nie sposób się obudzić”. Po sukcesie „Hobbita” J.R.R. Tolkien kazał czekać czytelnikom aż siedemnaście lat na pierwszy tom „Władcy Pierścieni” i ponowne spotkanie z sympatycznymi mieszkańcami urokliwego Shire. Trylogia powstawała z przerwami przez kilkanaście lat, sprzedała się w nakładzie ponad stu pięćdziesięciu milionów egzemplarzy, a nakręcone na jej podstawie filmy zostały nagrodzone aż siedemnastoma Oscarami. Otwiera ją fenomenalne „Bractwo Pierścienia” – niekwestionowane arcydzieło literatury fantasy.

W wieku dziewięćdziesięciu dziewięciu lat Bilbo postanowił zaadoptować Froda, swojego „stryjecznego siostrzeńca i ciotecznego bratanka”. Młody hobbit zamieszkał w Bag End i został wyznaczony na spadkobiercę Bilba, „co położyło kres nadziejom Bagginsów z Sackville”, czekającym sześćdziesiąt lat na przejęcie majątku krewniaka i muszącym zadowolić się zestawem srebrnych łyżeczek („Tym razem w PREZENCIE”). Dwudziestego drugiego września, w dzień urodzin obu hobbitów, odbywa się wielka biesiada. W czasie uroczystej przemowy Bilbo ogłasza, że odchodzi na zawsze, i po chwili znika na oczach stu czterdziestu czterech oniemiałych gości. Nagłe zniknięcie solenizanta nie dziwi jego podopiecznego, który rozpoczyna „samodzielne panowanie nad Bag End”. Frodo niezbyt długo cieszy się spokojem, bo został obarczony wielkim ciężarem – w jego posiadaniu znajduje się Pierścień, „który Władca Ciemności utracił wiele lat temu, z uszczerbkiem dla swojej potęgi”, a teraz zrobi wszystko, by go odzyskać. Jedynym wyjściem jest zniszczenie Pierścienia, więc hobbit udaje się w pełną niebezpieczeństw podróż do miejsca, w którym będzie to możliwe.

Jeżeli ktoś nie czytał „Hobbita”, to śmiało może sięgać po „Bractwo Pierścienia”, bo wszystkie najważniejsze informacje znajdzie w prologu. W doskonały nastrój wprowadził mnie już pierwszy rozdział, w którym moi ulubieńcy – Otto i Lobelia – „zostali wykiwani” przez Bilba. Nie sposób się nie roześmiać, czytając, jakie pożegnalne prezenty Baggins zostawił swoim gościom, ale nic nie przebije przejęcia Bag End z opóźnieniem wynoszącym siedemdziesiąt siedem lat. Akurat Frodo nie jest postacią szczególnie charyzmatyczną, ale autor dobrał mu fantastycznych przyjaciół. Najbardziej polubiłam wścibskiego Sama, który „nogi może ma za krótkie, ale głowę nie od parady”. Podobnie jak w „Hobbicie” J.R.R. Tolkien wysyła bohaterów w podróż, w czasie której odwiedzają niezwykle miejsca i napotykają na swej drodze najprzeróżniejsze istoty i stworzenia. Podczas lektury nie ma czasu na nudę, a wykreowany przez autora z dbałością o najmniejszej szczegóły świat urzeka i fascynuje.

„Hobbici czasami przypominają swoją miękkością masło, a czasami są twardzi niczym korzeń drzewa”. Doskonale się bawiłam, śledząc losy Froda i jego wiernych towarzyszy, a od ilustrowanego wydania „Bractwa Pierścienia” w twardej oprawie z obwolutą i cudowną okładką ze Wschodnimi Łukami nie sposób oderwać wzroku. Znalazło się w nim kilkanaście przepięknych ilustracji Alana Lee, dzięki którym czytanie pierwszego tomu trylogii okazało nie tylko wielką frajdą, ale też ucztą dla oka.

„Bractwo Pierścienia” i „Hobbita” znajdziesz w księgarni internetowej selkar.pl.

Autorka recenzji: Ewa Ciężkowska-Rumin.