Recenzja książki „Chłopiec pochłania wszechświat” Trenta Daltona

Australia kojarzy mi się z misiami koala, kangurami, Wielką Rafą Koralową i budynkiem Opery w Sydney, ale raczej nie ze światowej klasy literaturą. Tak na poczekaniu nie byłabym w stanie wymienić żadnego australijskiego powieściopisarza. Dopiero po gruntowanym przekopaniu domowej biblioteczki udało mi się znaleźć jedną książkę autorki pochodzącej z Antypodów i był to „Piknik pod Wiszącą Skałą” Joan Lindsey. Do bardzo nielicznego grona australijskich pisarzy, z których twórczością miałam okazję się zapoznać, dołączył właśnie Trent Dalton. „Chłopiec pochłania wszechświat” to słodko-gorzka opowieść o dojrzewaniu i niezwykła historia o tym, że  „każdy ma w sobie coś dobrego i coś złego. Najtrudniej jest nauczyć się, jak być dobrym przez cały czas, i nie być złym ani przez chwilę. Niektórym się udaje. Większości nie”.

Jest rok 1983. Eli ma dwanaście lat. Mieszka z bratem Augustem, matką i jej chłopakiem Lyle’em w Darze –  przedmieściu Brisbane, zamieszkanym „przez polskich i wietnamskich emigrantów i uchodźców ze starych złych czasów (…), pozostawionych samym sobie rozbitków, przywożonych tu, by tworzyć australijską biedotę”. Matka Elego jest uzależniona od narkotyków,  jej partner handluje heroiną, a trzynastoletni Gus jest niemy z wyboru – pewnego dnia postanowił po prostu nie wypowiedzieć już ani jednego słowa. Porozumiewa się z otoczeniem za pomocą gestów i wyrazów pisanych palcem w powietrzu. Najbliższym przyjacielem Elego jest Slim Halliday, który wyszedł na wolność po odsiedzeniu  wyroku za zabójstwo taksówkarza i jest w kimś w rodzaju lokalnego celebryty, bo to do niego należy rekord udanych ucieczek z więzienia Boggo Road Gaol.

Książek o wchodzeniu w dorosłość jest co niemiara, to bardzo wdzięczny temat dla pisarzy, ale takiej jak „Chłopiec pochłania wszechświat” jeszcze nie czytałam. Od razu zaznaczam, że nie jest to powieść dla każdego. Można się w niej zakochać od pierwszych stron, dać się ponieść tej magii z Antypodów, albo zniechęcić się już po kilku rozdziałach i rzucić książkę w kąt. Trent Dalton opowiada o dzieciństwie na rajskiej wyspie, które „jest tak idylliczne i radosne, tak wypełnione wypadami na plażę i krykietem w ogrodzie za domem, że australijska dorosłość nie przystaje do oczekiwań rozbudzonych w dzieciństwie”, więc  Australijczycy są po prostu skazani na melancholię. Eli i Gus nie mają łatwego życia. Obaj są ponadprzeciętnie inteligentni i musieli szybko dorosnąć, bo nigdy nie mogli liczyć na wsparcie opiekunów. W „Chłopiec pochłania wszechświat” to dzieci, a nie dorośli, wykazują się większą zaradnością życiową i zdolnością przewidywania, ale wspaniała jest postać Slima – recydywisty-filozofa, mentora Elego. Przestępca, który powinien być przecież czarnym charakterem, okazuje się głosem rozsądku i udowadnia ponad wszelką wątpliwość, że każdy człowiek ma w sobie pokłady dobra. Jedne, co mnie raziło w czasie lektury, to niektóre wypowiedzi Elego, np. te o wychodzeniu ze strefy komfortu – nie wiem, ile dwunastolatków wypowiada się w ten sposób, ale „brzmiało” to sztucznie. Bieda, narkotyki, okrucieństwo, akty przemocy, ciągły strach i niepewność, brak stabilizacji i perspektyw – z tym wszystkim mierzą się bohaterowie Trenta, a czytelnik kibicuje im z całego serca i to na każdym etapie tej barwnej opowieści.

„Chłopiec pochłania wszechświat” to fenomenalny debiut, prawdziwa literacka perełka, która nikogo nie pozostawi obojętnym.  Opowieść o dwóch wyjątkowych chłopcach doprawiona szczyptą magii jest momentami przygnębiająca i brutalna, ale bywa też niesamowicie zabawna (więźniarki z okazji świąt wystawiają musical będący połączeniem jasełek z Grease –  „Kiedy dziecię rodzi się, by tańczyć”), a co ważniejsze – daje nadzieje na lepsze jutro, budzi ogromne emocje i wzrusza do łez.

Autorka recenzji: Ewa Ciężkowska-Rumin

Książkę znajdziesz w naszej Księgarni Internetowej Selkar.pl.