Recenzja książki „Dzień gniewu”

Kiedy sięgałam po „Dzień gniewu” Bartosza Szczygielskiego nie spodziewałam się, że mój wybór okaże się tak dobry. Pozycja ta jest idealna nie tylko na wieczór, ale z powodzeniem sprawdzi się również na wyjeździe. Ale po kolei, bo przecież nikt nie będzie wierzył mi na słowo. Postaram się przytoczyć mocne argumenty, które sprawią, że nie ja jedna będę fanką tej historii. A zatem, zaczynamy!

Pewnego dnia w centrum handlowe wjeżdża rozpędzony samochód, wysyłając na tamten świat niejedną duszę, jednocześnie wiele raniąc. Liliana to jedna z uczestniczek masakry. Przeżyła, ale straciła pamięć i czuje się zagubiona. Coś jej jednak podpowiada, że znała kierowcę. Ponadto na miejscu zdarzenia bardzo szybko zjawia się młodszy aspirant, Krystian, który przypadkowo trafia na coś interesującego, co nie pozwala mu zapomnieć o zajściu. Wiedziony instynktem działa na własną rękę. Mężczyzna nie wie, że to błąd.

Początek był mocny. Uwielbiam takie historie, w których autorzy wręcz wrzucają mnie w sam środek akcji… szokując, intrygując, ciekawiąc. Bartosz Szczygielski bardzo dobrze opisał każdy etap masakry. Moment przed, samo zdarzenie, ale szczególnie chwilę po. Świetnie wyważył opisy, a w dialogach oddał emocje wybranych uczestników. Szczerze? Czułam, jakbym tam była. Jakbym stała oszołomiona gdzieś w kącie. To było coś!

Ale dalej było równie ekscytująco. Co jakiś czas pojawiały się nowe wątki, a kropki nieśpiesznie łączyły się w całość. Ekscytowali się nie tylko główni bohaterowie, ale również ja. I to jest dobry moment, żeby wspomnieć o fakcie, iż raz akcja działa się z perspektywy Krystiana (młodszego aspiranta), a raz Liliany (uczestniczki). Oba wątki uznaję za udane. Wpływ miała na to nie tylko sama treść, ale również tempo. A nie jest łatwo napisać coś wartkiego, co jednocześnie niesie ze sobą jakąś głębię. To trochę jak z szybkim makijażem. Jeśli śpieszymy się za mocno, zdarzają się niedociągnięcia, które burzą efekt. Tutaj na szczęście nic takiego nie miało miejsca.

Mało tego, autor wplótł wątek, który wielu w XXI wieku bagatelizuje bądź nie chce dostrzegać, a o którym nie chcę pisać wprost, by nie zepsuć zabawy – pojawia się on dopiero pod koniec. Mogę natomiast zdradzić, że tyczy się on manipulacji na najwyższym poziomie i jest zwyczajnie okrutny. Jednak dla fabuły była to wisienka na torcie, choć pojawiła się bardzo późno, przez co czułam i wciąż czuję lekki niedosyt. Niemniej brawo za pomysł.

Jedyne, czego nie potrafię wybaczyć autorowi, to samego zakończenia. Obrzydliwie mi się nie podobało. Rozczarowało i pozostawiło niesmak. To jakby patrzeć z fascynacją na powstający przepiękny obraz, który twórca w ostatnich ruchach oszpeci czarnym iksem. Jak tak można? Ale stało się. Nie będę przecież wyrywać kartek. Pozostało mi wspominanie całej reszty i sięgnięcie po inną książkę tego autora, bo jego styl sam w sobie bardzo mi się podoba.

Reasumując, plusów jest więcej jak minusów. Mimo podanej mi na koniec łyżki dziegciu, jestem wdzięczna Bartoszowi Szczygielskiemu za tę przygodę, bo dał mi to, czego potrzebowałam – pewnego rodzaju ucieczki od rzeczywistości. Czułam tę historię całą sobą i świetnie się bawiłam. To jedna z tych pozycji, która skupi na sobie całą uwagę, gdy trzeba na przykład podróżować pociągiem przez dłuższy czas. Lub gdy zechce się odpocząć na łonie natury. Kolokwialnie rzecz ujmując: sztos!

Autorka recenzji: Daria Łapa

„Dzień gniewu”Bartosza Szczygielskiego znajdziecie w księgarni internetowej selkar.pl.