Recenzja książki „Empatajzer”

„Rozwarte do krzyku usta i cisza, która zamarynowuje wszystko to, co dzieje się dookoła. Chciałoby się przelać całą Mizerię w wielki słów i nie tyle mocno dokręcić wieczko, co przytrzasnąć je kamieniem. W tej ciszy trzaśnięcie drzwiami dźwięczy jak trąbka sygnalisty, daje znak. Rzeczywistość, do tej pory zastygła leniwie, rusza całym korowodem, strzela feerią obrazów. Bo tak: ktoś leży na ziemi, ktoś się czołga, dziwnie niemrawo, jak pijana deszczem dżdżownica. Ktoś stoi jeszcze. Nagą pierś przykrytą ma litościwie cieniutką kołderką pyłu, spod której ledwo znać litery: nasze życie ma znaczenie.” Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć wszystkie książki z gatunku fantastyki naukowej, jakie miałam okazję przeczytać w ciągu ostatniego dziesięciolecia. Półki z powieściami science fiction omijam zazwyczaj szerokim łukiem, ale tak mnie zaintrygował okładkowy opis drugiej powieści w dorobku Aleksandry Borowiec, że po prostu musiałam sięgnąć po „Empatajzera”.

W Pattium trwa odliczanie do obalenia muru, którym od reszty miasto oddzielono Mizerię – dzielnicę biedoty, będącej „jak kompost. Niby coś się porusza, ale wiesz, że nie żyje”, a rekordy popularności biją empatajzery. To urządzenia wynalezione przez stojącego na czele potężnej firmy Empathy Inżyniera, za pomocą których można zapisywać, a potem wielokrotnie odtwarzać różne emocje, w tym również te najbardziej skrajne. Policjantce Sarze Schwartz zostaje przydzielona nowa sprawa. Kobieta ma ustalić tożsamość autora kontrowersyjnego nagrania umieszczonego na platformie empatajzerów. Na krótkim filmiku ktoś bierze prysznic, a woda jest w Pattium dobrem luksusowym i dostęp do niej, szczególnie w takich ilościach, jest ściśle ograniczony. Nagrania nie sposób usunąć, bo dla firmy Empathy najważniejsza jest autentyczność i „nie można skasować czegoś, co już raz puściło się w obieg. Zero sterowania emocjami. Zero autocenzury”. Śledztwo Sary nabiega tempa, kiedy na platformie pojawia się kolejne nagrania, a potem następne…

Początek „Empatajzera” nie należy do najłatwiejszych. Czytelnik od pierwszych stron zostaje wrzucony na głęboką wodę i desperacko próbuje się połapać, o co w tym wszystkim wchodzi. Autorka nie ułatwia mu zadania, przeskakując od jednego bohatera do drugiego, od jednej dzielnicy do drugiej, po drodze niczego nie tłumacząc. Aż się prosi o jakieś krótkie wprowadzenie. Wrażenie po przeczytaniu kilkudziesięciu stron? Kompletny chaos. O ile opis sugerował, że osią opowieści będzie dochodzenie Sary, o tyle w książce jest tyle różnych wątków, że trudno skupić się na fabule. Historia mnie nie wciągnęła. Nie znalazłam w książce bohatera, którego losem bym się przejęła. Natomiast to, co urzekło mnie w „Empatajzerze”, to wykreowany z dbałością o najmniejsze szczegóły świat bez bliskości. Nie obiecywane przez wszechwładną firmę „królestwo empatii”, w którym „po erze fejkowych, udawanych żyć, przyszła pora na prawdę”, a zniszczone przez bezduszną technologię pustkowie emocjonalne, w którym tak naprawdę nie potrzebujesz drugiego człowieka, bo „wszystko sobie możesz puścić z empka”.

„Empatajzer” to bardzo przygnębiająca wizja świata po katastrofie ekologicznej – nie „mokry sen humanistów”, nie „epoka empatii, czucia i wiary”, a prawdziwy koszmar, z którego jak najszybciej chcemy się obudzić. Pewnie bardziej doceniłabym styl autorki, jej oryginalne pomysły oraz zaproponowane przez nią rozwiązania fabularne, gdybym należała do koneserów gatunku. Miłośnikom fantastyki naukowej „Empatajzer” zapewne przypadnie do gustu, ale dla mnie pozostanie historią z dużym potencjałem, który nie został w pełni wykorzystany.

Empatajzera” oraz inne polskie powieści znajdziesz w księgarni internetowej selkar.pl

Autorka recenzji: Ewa Ciężkowska-Rumin.