Recenzja książki „Finding back to Us”

Wystarczy jedno spojrzenie, by zakochać się w okładce „Finding Back to Us”. Hipnotyzujący turkus i przenikające się biel oraz złoto sprawiają, że trudno oderwać od niej wzrok choć na moment. Książka Bianci Iosivoni to egzemplarz, jaki z dumą można odłożyć na półkę, by stojąc w honorowym miejscu, przyciągał spojrzenia kolejnych gości. Ale czy treść idzie w parze z ogólnym wyglądem powieści? Na to pytanie postaram się właśnie odpowiedzieć.

Callie przyjeżdża do rodzinnego domu, żeby wraz z siostrą świętować jej zakończenie roku i rozdanie świadectw. Rzadko przebywa z rodziną, jednak tym razem chce zobaczyć Holly, nim ta wyruszy w podróż. Na lotnisku główna bohaterka próbuje dogonić jadącą na taśmie walizkę, ale nie jest w stanie przepchać się pomiędzy ludźmi w tłumie. W ostatniej chwili z pomocą przybywa jej wysoki chłopak o oliwkowej cerze, którego Callie wydaje się skądś kojarzyć. Nie ma jednak pojęcia, czy rzeczywiście widziała już swojego wybawiciela, czy tylko mózg podsyła jej fałszywe obrazy. Rozwiązanie zagadki następuje jeszcze tej samej nocy. Tajemniczy nieznajomy okazuje się jej przyrodnim bratem, z którym nie widziała się od około siedmiu lat. Ponowne spotkanie z nim powoduje w dziewczynie wybuch silnych, skrajnych emocji. Choć z jednej strony zawsze był dla niej kimś bliskim, nie może mu ona wybaczyć tego, co stało się w przeszłości.

Można zdziwić się początkowo, że Callie nie poznaje swojego brata. Musimy uwierzyć narracji na słowo, że czas zrobił swoje. W mojej ocenie wątek ten był nieco naciągany, podobnie jak to, co działo się później. Obwinianie Keitha za śmierć ojca to wyolbrzymianie całej sytuacji, co zdaje się rozumieć cała rodzina poza samą bohaterką, która z uporem maniaka trwa przy swoim. I gdyby fabuła dotyczyła głównie lizania starych ran i nauki przebaczania, mielibyśmy do czynienia z głęboką, poważną powieścią. Tutaj jednak historia zmierza w zupełnie innym kierunku.

Dziewczyna jest wyraźnie zauroczona swoim bratem, a ona sama też nie pozostaje mu obojętna. Aż chciałoby się zaśpiewać tutaj wers: „Sweet home Alabama”. Co więcej, jest o tyle zabawne, że akcja rzeczywiście ma miejsce w tym stanie. Nie wiem, czy to celowy zabieg, ale osobiście rozbawiło mnie to zagranie stereotypem. Możliwe, że zacieśniająca się między wspomnianą dwójką relacja nie raziłaby mnie w oczy tak bardzo, gdyby nie postać Holly. Przyszła absolwentka traktuje Keitha jak brata, przez co zachowanie jej siostry momentami wydawało się niestosowne. Należy jednak mieć na względzie, że to powieść typowo młodzieżowa, a takie nie skupiają się na formie czy przekazie, lecz mają zapewnić rozrywkę. I ta właśnie książka ją zapewni. Co prawda po udanym początku następuje lekki chaos narracyjny, ale liniowa fabuła i kilka twistów w różnych momentach to to, czego wielu z nas potrzebuje, żeby od czasu do czasu oderwać się od rzeczywistości.

Poza samym wątkiem miłosnym na uwagę zasługuje motyw rodziny rozbitej przez traumatyczne, trudne wydarzenia. Jak się okazuje, przepracowanie takowych to czasem kwestia wielu lat, a ponadto wyrzeczeń i kompromisów. Bianca Iosivoni stara się przekazać czytelnikom, że miłość i dobre emocje są w stanie zwalczyć żal i nienawiść, jednak konieczny do tego jest dialog i chęć zrozumienia drugiej strony.

Autorka recenzji: Klaudia Sowa

„Finding Back to Us” i inne książki new adult znajdziecie w księgarni selkar.pl.