Recenzja książki „Gregor i Niedokończona Przepowiednia” Suzanne Collins

Suzanne Collins przed laty zdobyła popularność jako autorka prawdziwego bestsellera – serii „Igrzyska śmierci”, w której to niepokorna Katniss Everdeen bierze udział w brutalnych zawodach, które może przetrwać tylko jedna osoba, a następnie staje się symbolem buntu oraz walki z władzą dla całego Panem. Wówczas były to książki z pogranicza Young Adult i New Adult. Ta saga z kolei jest przeznaczona dla odrobinę młodszych odbiorców. Znacznie mniej w niej „ciężkich” opisów czy przemocy, a i większość postaci wydaje się być w miarę przyjazna. „Gregor i Niedokończona Przepowiednia” to tom rozpoczynający historię jedenastoletniego chłopaka oraz jego siostry, którzy przypadkowo trafiają do Podziemia, czyli krainy umiejscowionej pod powierzchnią Ziemi.

Collins wykreowała ciekawy świat, zamieszkiwany przez różne rasy – pełzaczy, ludzi, karaluchy, nietoperze i szczury. Wszyscy w jednakowym rozmiarze i potrafiący mówić. Poszczególne grupy toczą ze sobą nieustanne wojny, zawierają sojusze lub się wspierają. Głównymi antagonistami są wspomniane szczury, które próbują wytworzyć broń, by unicestwić Podziemnych. Dodatkowo ich przedstawiciele ostrzą sobie zęby na Gregora i Botkę, którzy, jak widać, stanowią niezwykle apetyczne kąski.

Już sama baśniowa kraina i próba wydostania się z niej rodzeństwa mogłaby stanowić fantastyczną fabułę, ale autorka poszła o krok dalej. Wychodzi bowiem, że Gregor może być Naziemnym z jednej, niedokończonej przepowiedni. Zgodnie z jej treścią, wojownik z góry ma wziąć udział w walce między gryzoniami a ludźmi i przechylić szalę na korzyść jednej ze stron. W tym celu musi wyruszyć na wyprawę wraz z istotami ze wszystkich klanów. Chłopak zapewne nie podjąłby się tej karkołomnej misji, gdyby nie fakt, że w siedlisku szczurów może przebywać jego zaginiony przez lata ojciec… Teoretycznie ten twist ubarwia całą opowieść, ale po tym, jak okazało się, że tata Gregora prawdopodobnie żyje i to w dodatku dzięki swojej wiedzy, którą dzieli się ze szczurami, miałam istne deja vu. Myślę, że osoby, które oglądały „Artura i Minimki” będą wiedziały, o co chodzi. Przez to podobieństwo podczas czytania miałam poczucie, że dostałam odgrzewanego kotleta, co wpłynęło na ostateczny odbiór tego dzieła.

Tempo akcji jest po prostu zabójcze. Pierwsze sto stron to wydarzenia z tylko jednego dnia! Możecie więc sobie wyobrazić, ile się dzieje. Tu nie ma miejsce na przeciągające się opisy przyrody. Zamiast tego mamy walkę, próbę ucieczki, wróżby, kłótnie i na koniec jeszcze więcej walki. To działa zdecydowanie na plus, ponieważ trudno byłoby komukolwiek na dłuższą metę wytrzymać z bohaterami, gdyby nie byli oni w centrum zdarzeń. Botka to postać zupełnie nierealistyczna, zbyt spokojna i elokwentna jak na dwuletnie dziecko. Luksa zamiast księżniczki przypomina bardziej rozkapryszoną nastolatkę, a Gregor w zasadzie nie ma jakiejś określonej cechy, którą z całą stanowczością dałoby się mu przypisać. Niby to książka dla młodzieży, ale to nie znaczy, że bohaterowie mogą być zupełnie płascy! Na szczęście pojawiają się też bardziej intrygujące istoty i ratują ostateczną ocenę książki. Mimo wszystko dobrze się bawiłam przy lekturze i dałam się wciągnąć w klimat pozbawionego słońca Podziemia, dlatego polecam ją wszystkim, którzy poszukują przyjemnej powieści fantasy z lekką, ale angażującą fabułą, wciągającą na te kilka godzin.

Dobre książki fantasy znajdziecie na stronie selkar.pl

Autorka recenzji: Klaudia Sowa