Recenzja książki „Gwóźdź do trumny”
Książkę „Gwóźdź do trumny” trudno sklasyfikować. Chociaż prawdopodobnie przez większość księgarń określona została mianem obyczajówki lub romansu, ja wstrzymałabym się z tak daleko idącym szufladkowaniem. Powodem tego jest fakt, że Monika Wawrzyńska, tworząc powieść, nie stawiała na fabułę. Ewidentnie jej głównym celem było rozbawienie czytelnika. Z tego też powodu upchnęła ona na nieco ponad 250 stronach multum gagów. Pozostaje jedynie kwestia tego, czy nam, jako czytelnikom, humor autorki przypadnie do gustu. Ten aspekt ostatecznie przesądzi o ogólnym odbiorze dzieła.
Powieść zaczyna się całkiem obiecująco. Bez bicia przyznam, że przed lekturą niespecjalnie zajmowałam swoją głowę opisem z tylnej okładki. Z tego względu nie byłam pewna, czego mogę się spodziewać. Pierwszy rozdział mile mnie zaskoczył. Żarty siadły, a dwójka przyjaciół, która pojawiła się na pierwszym planie, skradła moje serce. Problemy nadeszły później. Okazało się bowiem, że rolę głównych postaci odgrywają w tej książce kobiety. A konkretnie panie w średnim wieku, które zajmują się obsługą wesel i pogrzebów, pracując w branży funeralnej, gastronomicznej i florystycznej. Każda z nich realizuje się na swój sposób, prowadząc własny biznes. Łączą ich jednak wspólni klienci, co daje im wiele powodów do spotkań. Wieloletnia znajomość pozwoliła im zacieśnić łączące je więzi, dlatego często się sobie zwierzają i wspierają się w trudnych chwilach. A tych w ich życiu nie brakuje. Można by w tym momencie pomyśleć, że zatem „Gwóźdź do trumny” to opowieść o sile babskiej przyjaźni, jednak nic bardziej mylnego. Tak jak wspomniałam już wcześniej, największy nacisk pisarka położyła na aspekt komediowy. Dla jednych będzie to zaletą, dla innych wadą.
Przyznam, że o ile pierwotnie bawiły mnie dowcipy pojawiające się w kolejnych rozdziałach, z czasem zaczęły mnie męczyć. Odnosiłam momentami wrażenie, że niektóre z nich wrzucone są z musu, mimo że nie pasują do danej sceny. Było też kilka nieudanych żartów. Irytowało zwłaszcza ciągłe odkrywanie niekompetentnych zachowań pracowników zakładu pogrzebowego. Czytając o przygodach z upuszczoną trumną albo upychaniem zwłok w lodówkach, nieustannie dziwiłam się, że firma Było – Minęło prosperuje od tak wielu lat i wciąż nie narzeka na brak klientów. Osobiście nie wyobrażam sobie sytuacji, w których non stop dopuszcza się do poważnych uchybień i zbywa to machnięciem ręki. Przez to też nie polubiłam Jagny, która nie specjalnie wywiązywała się ze swoich obowiązków.
Rozczarowało mnie to, że to nie Mikołaj i Kocio grają pierwsze skrzypce w tej powieści. Są zabawni, żywiołowi i mają bardzo nieszablonowe zainteresowania. Choć pojawiają się często, to jednak funkcja głównych bohaterek została powierzona trójce kobiet mało profesjonalnych i jeszcze mniej ciekawych.
Dodatkowym problemem była dla mnie mnogość wątków. Mnóstwo wtrąceń, retrospekcji, opisów przeżyć i nic niewnoszących dialogów sprawiało, że bardzo męczyłam się pod koniec książki. Zdecydowanie lepiej wypadłoby skupienie się na pojedynczych postaciach, zamiast relacjonowania każdej pierdoły, jaka spotyka kogokolwiek powiązanego z Jagną, Martą czy Magdą. A poza nimi dostajemy wstawki o Kindze, Karolinie, Alicji czy panu Włodku. Po prostu jest tego wszystkiego za dużo.
Poza tym w „Gwoździu do trumny” pojawia się wiele literówek albo dziwnych form zapisu (np. zaskakujące „qźwa”). Myślę jednak, że nie zepsuje to przyjemności tym, którzy w przeciwieństwie do mnie polubią poczucie humoru autorki.
Autorka recenzji: Klaudia Sowa
Książkę znajdziecie w księgarni internetowej selkar.p.