Recenzja książki „Hokus-pokus”

Amerykański pisarz Kurt Vonnegut zmarł w 2007 roku. Pozostawił po sobie bogaty dorobek twórczy – czternaście powieści, zbiory opowiadań i esejów, sztuki teatralne i dziesiątki artykułów. Wiele z jego utworów doczekało się ekranizacji, m.in. „Rzeźnia nr 5” „Matka noc”, czy „Śniadanie mistrzów’, ale nie wiem, czy „Hokus-pokus” w ogóle dałoby się przełożyć na język filmu. Trzynasta powieść Kurta Vonneguta miała swoją premierę w 1990 roku, więc przeszło trzy dekady temu. Czy tekst przetrwał próbę czasu? Aby się o tym przekonać, sięgnęłam po najnowsze wydanie „Hokus – pokus”, które ukazało się właśnie nakładem Wydawnictwa Zysk.

Eugene Debs Hartke przyszedł na świat w 1940 roku. Marzył o tym, żeby zostać muzykiem jazzowym, ale wylądował w West Point, a potem został wysłany do Wietnamu, gdzie „pracował w przemyśle rozrywkowym, walcząc o jak największą widownię telewizyjną dla naszego Rządu za pomocą zabijania prawdziwych ludzi ostrą amunicją”. Po powrocie do kraju podjął pracę w Tarkington College. W szkole dla bogatych, ale niezbyt bystrych dzieciaków wykładał fizykę i wychowanie muzyczne oraz wdawał się w liczne romanse, aż został nagrany przez jedną z uczennic i musiał pożegnać się z posadą. Na szczęście nieopodal Tarkington College, tuż po drugiej stronie jeziora, znajdował się zakład karny o zaostrzonym rygorze i to w nim Eugene niespodziewanie znalazł bezpieczną przystań. Jednak nie na długo. W więzieniu doszło do buntu i masowej ucieczki więźniów, a Hartke dostał poważne zarzuty i trafił za kraty.

Czytając „Hokus-pokus”, można odnieść wrażenie, że autor pociął fabułę na malutkie kawałeczki przypominające puzzle, a potem rozsypał je na podłodze i zaczął układać z nich historię Eugene’a. Kawałków są setki, a układający wcale nie stara się umieścić ich na właściwym miejscu. A to upycha je na chybił trafił, niektóre gubi, by za chwilę znowu je odnaleźć, a o innych zupełnie zapomina. Konstrukcja „Hokus – pokus” jest przedziwna. Jednych zachwyci, innych zniechęci do dalszej lektury. Vonnegut za nic ma chronologię zdarzeń, skacze z tematu na temat, z bohatera na bohatera, niektóre wątki powtarza, inne urywa w połowie, cytuje Szekspira, wplata w opowieść analizę zakręconych „Protokołów Mędrców Tralfamadorii” i ciekawostki z różnych dziedzin. Poczucie humoru autora jest naprawdę nie do podrobienia, np. pewien sędzia ginie w wyniku wybuchu bomby rurowej ukrytej… w wielkim salami, ale w „Hokus-pokus” Vonnegut przede wszystkim wbija szpilę swoim rodakom. Wyśmiewa ich głupotę i ignorancję („Dzięki naszemu wspaniałemu systemowi edukacyjnemu i telewizji połowa z nich nie potrafi nawet wskazać na mapie świata swojego kraju”), ale też dzieli się swoją gorzką refleksją na temat wojny w Wietnamie i podejścia amerykańskiego społeczeństwa do weteranów („Wojna wietnamska należy wyłącznie do tych z nas, którzy w niej walczyli. Jakby nikt inny nie miał z nią nic wspólnego. Wszyscy inni są czyści jak łza. To tylko my, walczący w tej wojnie, jesteśmy głupi i mamy brudne ręce”.)

„Większości osób informacja jako taka nie ma żadnego znaczenia, chyba że służy rozrywce. Jeżeli fakty nie są śmieszne czy poruszające ani nie pomogą zdobyć fortuny, to do diabła z nimi”. „Hokus – pokus” jest i zabawny, i refleksyjny, momentami smutny, niekiedy irytuje, by po chwili zachwycić i z całą pewnością wymyka się wszelkim schematom. Nie jest książka dla każdego, ale warto zmierzyć się z tą wymagającą od czytelnika wytrwałości i maksymalnego skupienia lekturą.

„Hokus-pokus” i inne powieści zagraniczne znajdziesz w księgarni internetowej selkar.pl.

Autorka recenzji: Ewa Ciężkowska-Rumin.