Recenzja książki „Impreza sąsiedzka”
„Niemal rok temu, a jednocześnie jakby wczoraj. Niezależnie od tego, ile upłynie czasu, zawsze będzie wczoraj i będę musiała się z tym jakoś pogodzić. Wczoraj i to wszystko, co powinnam zrobić, co miałam zrobić inaczej, tkwi we mnie w każdej sekundzie, okrywa wszystko czarnym i długim cieniem. Walczę z wczoraj, każdą sekundą dnia dzisiejszego i jutrzejszego, i będę walczyć już zawsze”. „Impreza sąsiedzka” to druga – po „Matce” – powieść S.E.Lynes, która ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Filia, i moje pierwsze spotkanie z twórczością brytyjskiej autorki thrillerów psychologicznych. Wystarczyła chwila nieuwagi, by spokojne życie młodego małżeństwa zamieniło się w prawdziwe piekło na ziemi. Czy prawdą jest, że „dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi jest dobrych”? Jeżeli tak, to dlaczego niewinne maluchy znikają bez śladu?
Ava chce mieć chwilę dla siebie i zostawia swoją dwuletnią córeczkę w wózku ustawionym tuż przy drzwiach wejściowych. Dziewczynka jest przypięta, więc nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo, ale kiedy matka wraca do dziecka, okazuje się, że Abi jakimś cudem udało się wypiąć z szelek, a co gorsza – drzwi wejściowe do domu są uchylone. Zrozpaczona Ava wybiega na ulicę, ale dziewczynki nigdzie nie ma. Rozpoczynają się zakrojone na szeroką skalę poszukiwania. Wkrótce zostaje odnaleziona ulubiona zabawka dwulatki, jej czapka i płaszczyk, ale ona sama rozpływa się w powietrzu.
Mija rok. Ava niedawno urodziła synka, ale nadal nie może pogodzić się z utratą Abi. Coraz gorzej dogaduje się też z mężem, a szansą na chociaż chwilowy powrót do normalności ma być wyjście na przyjęcie organizowane przez Lovegoodów, którzy właśnie ukończyli przebudową domu i zaprosili do siebie sąsiadów. Na początku Ava nie chce iść, ale potem ulega namowom Matta. Podczas imprezy przypadkiem dowiaduje się czegoś, co rzuca zupełnie nowe światło na zniknięcie Abi.
Życie po utracie dziecka, to „piekło. Albo może czyściec – poczekalnia, ponury przedsionek. Być może wieczny”. Dla bohaterów „Imprezy sąsiedzkiej” najgorsza jest niepewność – czy ich córka żyje, została przez kogoś uprowadzona, a może wpadła do wody i się utopiła? Przecież mieszkają w takiej spokojnej i bezpiecznej okolicy. Niemożliwe, żeby ktoś nie zainteresował się błąkającym się maluchem i nie powiadomił służb. Ava cały czas żyje w przeszłości, bo dla niej „przeszłość na zawsze splotła się z teraźniejszością, wywierając tak potężną presję, ze niewspomnienie o niej jest zawsze świadomym i czasami dość wyczerpującym aktem unikania tematu”. Początek „Imprezy sąsiedzkiej” jest bardzo emocjonujący, bo obserwujemy dramatyczne wydarzenia tuż po zniknięciu dziecka, ale potem lektura zaczyna się trochę dłużyć. Ava cały czas od nowa przeżywa dzień, w którym wraz z Mattem stali się „biednymi rodzicami tej małej, zaginionej dziewczynki”, rozpamiętuje popełnione przez siebie błędy i pogrąża się w poczuciu winy. Ale czy Ava faktycznie zawiniła? Dużo psychologii, ale bardzo mało thrillera, i kiedy zaczęłam już się niecierpliwić, wolna do tej pory akcja nagle przyspieszyła. Wszystko tak naprawdę wyjaśnia się na kilkudziesięciu stronach i przez to poprzedzające zaskakujący finał kilkusetstronicowe „rozwinięcie” wydało mi się stanowczo za długie.
„Nie można zapomnieć o przeszłości, wyrzucając wszystko, co do niej należy. Przeszłość to wspomnienia, dobre lub złe. Zniszczenie jej oznaczałoby zniszczenie wynikających z niej lekcji”. W „Imprezie sąsiedzkiej” zabrakło mi trochę szybszego tempa, przeszkadzały mi też powtórzenia, ale książka broni się świetnym zakończeniem. Może nie jest to jeden z tych wbijających w fotel thrillerów, ale na pewno wielu czytelników powieść S.E.Lynes autentycznie poruszy.
„Impreza sąsiedzka” i inne thrillery znajdziesz w księgarni internetowej selkar.pl
Autorka recenzji: Ewa Ciężkowska-Rumin.