Recenzja książki „Kochankowie z deszczu”

Niektóre książki starzeją się jak dobre wino, inne zaś szybko popadają w zapomnienie. Niełatwo stworzyć historię wciągającą i na tyle uniwersalną, by mogła rzeczywiście zaistnieć na rynku czytelniczym. Zwłaszcza jeśli mówimy o powieści obyczajowej, bo takich w księgarniach znajdziemy od groma. Z tego względu nie nastawiałam się na nic, rozpoczynając lekturę „Kochanków z deszczu” autorstwa Małgorzaty Czapczyńskiej. Mimo tego opowieść ta zdołała mnie zaskoczyć. Pozostaje jedynie pytanie czy pozytywnie i to właśnie na nie postaram się teraz odpowiedzieć.

Akcja rozgrywa się w głównie w 2009 roku. Hanna Łagowska, pracownik wydawnictwa, wyjeżdża na wakacyjny urlop do Kołobrzegu razem ze swoim mężem, Hubertem. Problem polega na tym, że kobieta zwyczajnie swojego partnera nie lubi. Unika jakichkolwiek dyskusji z nim, chodzi całymi dniami naburmuszona, a przy tym cieszy się, gdy ten udaje się na rozmowy biznesowe i zostawia ją samą. Dla równowagi warto dodać, że sam Hubert również nie jest wzorem małżeńskich cnót, bowiem swoją żonę zdradza przy pierwszej nadarzającej się okazji. Jest też wobec niej krytyczny, oschły i apodyktyczny. Można więc powiedzieć, że dobrali się idealnie.

W międzyczasie poznajemy drugą parę. Miłosz to architekt, który pewnego razu przyłapał swoją ukochaną na romantycznym spotkaniu z jej własnym szefem. Od tego momentu unika spotkań z Ewą. Chcąc ostatecznie zakończyć swój związek postanawia jednak udać się do Kołobrzegu, żeby zamknąć ten przykry rozdział swego życia. W dalszej części historii losy bohaterów na przemian się splatają i rozchodzą, dzięki czemu doświadczamy całej gamy emocji i zwrotów akcji.

Muszę wyznać, że jeszcze nie zdarzyło mi się, żebym znielubiła w równym stopniu każdą postać występującą w pojedynczym utworze. Tym razem dokładnie tak się stało. Czuję ogromną niechęć zarówno do czwórki głównych bohaterów, jak i osób majaczących się na dalszym planie. Nawet epizodyczna rola babci Marzanny była nie do zniesienia. Problemem jest to, że każdy, kto pojawia się w „Kochankach z deszczu” zachowuje się niczym nastolatek, który nie radzi sobie z buzującymi hormonami. Tytułowi zakochańcy to dwójka niekonsekwentnych hipokrytów, którzy nie mają praktycznie żadnego wpływu na swoje życie. Poglądy wyrażane przez inne osoby również można by uznać za co najmniej kontrowersyjne. Przykładem tego może być zdanie: „To nieokrzesaniec, furiat i do ideału mu daleko, ale ją kochał”, które pokazuje jaką logiką kierują się wszyscy występujący w książce.

Co prawda akcja, jak już wspomniałam, rozgrywa się ponad dekadę temu, ale nie oznacza to, że należało obdarzyć postaci mentalnością nieprzystającą do czasów współczesnych. W kolejnych rozdziałach natrafiamy na mnóstwo „kwiatków”, na które dzisiejszemu czytelnikowi trudno nie zareagować, jak choćby wręczanie niczego niespodziewającemu się mężczyźnie psa na prezent urodzinowy i to – uwaga – w zamkniętym pudełku! W dodatku w powieści nie jest przedstawione to jako coś niewłaściwego. Wręcz przeciwnie, ukazano to jako pozytywne zdarzenie.

Myślę, że mnogość wątków i bohaterów sprawi, że wiele osób znajdzie rozrywkę, sięgając po tę pozycję. W szczególności spodoba się ona tym, którzy szukają czegoś nieoczywistego, co będzie na każdym kroku ich zaskakiwało. Dzieło ma charakter bardziej dramatyczny, dlatego nie należy doszukiwać się w nim elementów humorystycznych czy podrygów serca, bo te zostały okrojone do minimum.

Autorka recenzji: Klaudia Sowa

„Kochanków z deszczu” i inne książki dla kobiet znajdziecie w księgarni internetowej selkar.pl.