Recenzja książki „Lilah” Nory Roberts
Chyba nie ma na tym globie czytelnika, który nie słyszał nigdy o Norze Roberts. Ta wręcz nieprzyzwoicie popularna pisarka już od kilku dekad zachwyca kolejne pokolenia swoimi powieściami. Spośród wielu serii, jakie stworzyła, w ręce wpadł mi egzemplarz należący do cyklu o „Siostrach Calhoun”. Lilah to kolejne dziewczę z rodzeństwa, które ma szansę na wielką miłość. Ta pewnego burzowego dnia, praktycznie sama spada jej z nieba, a w zasadzie… wypływa z głębin oceanu. Max Quartermain, ambitny badacz historii, zbiegiem okoliczności trafił do posiadłości zamieszkiwanej przez rodzinę, której o mały włos nie pomógł ograbić. Zaczyna się ciekawie, nie ma co!
Historia ma swój początek dawno, dawno temu… a konkretnie w 1913 roku, kiedy prababcia Lilah, nie mogąc dłużej żyć w związku bez miłości, postanawia schować swoje co cenniejsze skarby a następnie uciec ze swoim ukochanym, porzucając męża. Zamiast ucieczki było jednak samobójstwo. Podobno Bianca ze swej rozpaczy rzuciła się z wieży i zginęła… no chyba, że jednak ktoś jej w tym pomógł. A z pewnością niejeden miał motyw. W końcu kobieta zamierzała ukryć wielki majątek – naszyjnik ze szmaragdami wart królowej. Także po latach wielu ostrzy sobie na niego zęby. Znalazł się nawet jeden zuchwalec, który włamał się do posiadłości Calhounów i wykradł część ich dokumentów. Rodzina ma nadzieje, że nie było wśród nich nic cennego. Ot, przepisy na ciasta, niezapłacone rachunki i inne szpargały. Mimo to złodziej wierzy, że dzięki tym zapiskom odkryje, gdzie Bianca niegdyś schowała swój skarb. Do pomocy w tym przedsięwzięciu zatrudnia Max’a, podając się za ekscentrycznego milionera. Historyk łatwo łyka przynętę, jednak udaje mu się podsłuchać rozmowę, z której dowiaduje się, że stał się częścią wielkiego przekrętu. Zdesperowany ucieka z łodzi, na której prowadził badania. Po długiej walce z żywiołem ze zdradliwej toni wyciąga go Lilah. I tak dochodzimy do punktu wyjścia.
Podoba mi się tempo narzucone przez autorkę. Nie ma tu zbędnych niedomówień. W pewnym sensie niektórzy mogliby się nawet czepiać, że wszystko podaje się nam „na tacy”. Ale to wcale nie przeszkadza w entuzjastycznym zagłębianiu się w powieść. Zgrane rodzeństwo, rodzinna tajemnica i klejnoty rodowe – to wybuchowa mieszanka, która musiała przełożyć się na książkę wartą uwagi. Swoim lekkim stylem i sposobem bycia bohaterów przypomina nieco „Serię Niefortunnych Zdarzeń” a to naprawdę niemała pochwała. W każdym razie konstrukcja jest dosyć podobna, bo mamy „tych złych” czyhających na skarb i „tych dobrych” chcących spokojnie i przyjemnie żyć. A walka dobra z chciwością to motyw, który jeszcze się w literaturze nie przejadł.
Po lekturze od razu chce się poznać losy pozostałych sióstr Calhoun, których, na szczęście, jest całkiem sporawo. Myślę, że historia Lilah, choć nie jest długa, to obfituje w zaskoczenia, znacząco umila czas i intryguje na tyle, by zachęcić do częstszego sięgania po prozę Nory Roberts. Dodatkowo, dobrze sprawdzi się dla osób w każdym wieku, bo mimo, że dzieją się w niej także rzeczy mniej przyjemne, to nie są one przedstawione w sposób brutalny ani dołujący na tyle, by powieścią nie mogły się cieszyć zarówno dzieci, jak i dorośli. A i dla tych spragnionych wrażeń nie braknie emocji.
Autorka recenzji: Klaudia Sowa
„Lilah” i inne książki Nory Roberts znajdziecie w księgarni internetowej selkar.pl.