Recenzja książki „Maroko. U mnie w Marrakeszu”
„Oto Marrakesz i jego ponad milion mieszkańców, wśród których są znachorzy, święci, spadkobiercy boskiej łaski, wróżbici, artyści i mistycy, a obok nich zwykli bankowcy, menadżerowie firm i urzędnicy. I tak jak całe Maroko bywa religijne i grzeszne, zarówno afrykańskie, jak i europejskie, czasem pełne przepychu, a innym razem rażąco minimalistyczne, tak i Marrakesz jest świetnym przykładem tego, jak złożona i momentami pełna niewyobrażalnych sprzeczności jest tutejsza rzeczywistość. (…) Zaobserwujemy tutaj zarówno tradycyjne życie wspólnotowe, jak i nowoczesne życie singli. Stare i nowe. I wszystko, co mieści się pomiędzy. To nie jest miejsce, które pozostawi Cię obojętnym”. Marrakesz odwiedziłam tylko raz i spędziłam w nim zaledwie dwa dni. Biegając od zabytku do zabytku i robiąc setki zdjęć, nie miałam czasu, by naprawdę poznać to miasto, więc chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o jego mieszkańcach i ich codziennym życiu, sięgnęłam po „Maroko. U mnie w Marrakeszu” Katarzyny Ławrynowicz.
Książka podzielona została na sześć części – marokańska ciekawość, życie w tradycyjnej dzielnicy, niezbędniki lokalnej codzienności, przy jednym stole, etapy marokańskiego życia oraz polsko – marokańska rodzina – i wszystkie są niesamowicie ciekawe. „Marrakesz nazywany jest „bramą do Afryki” bo to „rzeczywiście prawdziwy przedsmak tego kontynentu, drzwi do innego świata”, ale czytając „Maroko. U mnie w Marrakeszu” już po kilkudziesięciu stronach doszłam do wniosku, że nie udałoby mi się odnaleźć w marokańskiej rzeczywistości. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, że drzwi do mojego domu są zawsze otwarte i goście wpadają bez zapowiedzi o każdej godzinie dnia i nocy, czasami zostają na kilka dni albo i dłużej, a mnie nie wypada ich wyprosić, chociaż akurat mam inne plany i ich wizyta jest mi nie na rękę. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy autorka opisała, jak należy ugościć fachowca, który przyszedł dokonać drobnej naprawy. Rozbawiła mnie „instrukcja” robienia zakupów. Nie znoszę się przepychać, nie umiem się targować, więc pewnie w kolejkowym starciu nie miałabym najmniejszych szans i za wszystko bym przepłacała. Zaskoczył mnie nie tyle zwyczaj przychodzenia w gości z drobnym upominkiem dla gospodarzy, a to, co się przynosi – kartony z mlekiem i cukier! Na każdym kroku słyszymy, ze cukier to biała śmierć, namawia się nas do zastępowania go zdrowszymi zamiennikami, a jest on tak „ważnym elementem marokańskiego życia”, że praktycznie żadna uroczystość nie może się bez niego obyć. Dobrze, że jeszcze gdzieś na świecie docenia się kobiece kształty, a panie nie katują się dietami, ale chyba nie miałabym cierpliwości, żeby spędzać długie godziny w hammanie i wściekałabym się, że „w praktyce na marokańskiej drodze nie stosuje się większości zapisanych w kodeksie przepisów”. Zafascynowały mnie rozdziały poświęcone miłości, randkowaniu i uroczystości zaślubin. Dlaczego panna młoda najpierw zakłada suknię w odcieniach zieleni, małżonkowie nie obchodzą rocznicy ślubu, a ukochany na pewno nie powie do wybranki „słoneczko”?
Serce Marrakeszu „nadal bije starym, autentycznym rytmem przeszłości, ale jest jak najbardziej gotowe otworzyć się na nowoczesność”, a Katarzyna Ławrynowicz zabiera nas w pasjonującą podróż do niezwykłego miasta i szczegółowo opisuje, jak wygląda życie w tradycyjnej dzielnicy. Książka została bardzo ładnie wydana, znajdziemy w niej dużo zdjęć i kilka przepisów na lokalne przysmaki. „Maroko. U mnie w Marrakeszu” czyta się z przyjemnością i założę się, że po skończonej lekturze wielu czytelników zapragnie odwiedzić Maroko.
„Maroko. U mnie w Marrakeszu” i inne przewodniki turystyczne znajdziesz w księgarni internetowej selkar.pl.
Autorka recenzji: Ewa Ciężkowska-Rumin.