Recenzja książki „Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji?”

„Niektórym było ciężko do kwadratu – nie dość, że rozdzieleni z najbliższymi, to jeszcze nie wiedzieli, gdzie ci krewni są, dokąd ostatecznie trafili. Szukaj wiatru w polu. Już samo porzucenie rodzinnej wioski było dla uchodźców niezwykle bolesne – zostawiali za sobą dom i groby, także tych, którzy dopiero co zginęli w walce, sąsiadów, z którymi byli skoligaceni, przyjaciół; zostawiali jedyne znane im widoki, smaki, tradycje. Jak dodać do tego rozłąkę z dziećmi, rodzeństwem i rodzicami – mamy przepis na dramat i traumę. Mamy życie w niepewności, zawieszeniu, tęsknocie i bezradności”. „Uchodźca” to słowo, które przez ostatnie miesiące jest bez przerwy odmieniane przez wszystkie przypadki, ale tuż po II wojnie światowej, kilkadziesiąt lat przed tym, jak do naszego kraju przyjechały miliony uciekających przed bombami Ukraińców, Polacy pomagali uciekinierom z Grecji. O tej pomocy i mało komu znanej historii greckich i macedońskich uchodźców opowiada książka Dionisiosa Sturisa „Nowe życie”.

Z czym przede wszystkim kojarzy nam się z Grecja? Z beztroskim wypoczynkiem, dobrą kuchnią, życzliwymi ludźmi, malowniczymi wyspami, piękną pogodą i niesamowitymi zabytkami, a nie z wojną domową, w czasie której brat stawał przeciwko bratu, sąsiad przeciwko sąsiadowi, obozem koncentracyjnym na wyspie Makronisos i dziesiątkami tysięcy ludźmi, którzy w obawie o własne życie uciekali do tak egzotycznych dla nich krajów, jak Związek Radziecki, Czechosłowacja, Bułgaria, NRD, czy Polska. „Nowe życie” miało swoją premierę w 2017 roku. Od tego czasu wiele się zmieniło – wybuchła wojna, a Polacy otworzyli swoje serce i domy przed uchodźcami z Ukrainy, ale zanim zaczęliśmy tak chętnie pomagać naszym wschodnim sąsiadom, na granicy polsko-białoruskiej zaczęło dochodzić do dantejskich scen. Czy są lepsi i gorsi uchodźcy? Czy jednym warto pomagać, a innych bez chwili wahania można skazywać na śmierć?

Uzupełnione i zaktualizowane wydanie „Nowego życia” z 2022 roku otwiera świetna, ale bardzo gorzka przedmowa Artura Domosławskiego, a po nim przeczytamy szokujący wstęp, w którym grupka brudnych i wystraszonych dzieci wysiada z bydlęcych wagonów na stacji w Lądku – Zdroju. Czy tam czekają na nich niedźwiedzie ludojady, którymi były straszone podczas podróży? Jest lato 1948 roku. Do Polski przyjedzie jeszcze ponad czternaście tysięcy osób – „przeważnie partyzantów, działaczy KKE, dawnych członków EAM i ELAS, sympatyków lewicy”, którym groziły „zarzuty o zdradę lub przynależność do nielegalnych struktur, za co groziła kara śmierci”. Nikt ich nie będzie prześladował, wytykał palcami, czy się ich bał, a władze otoczą ich opieką. Przeznaczą na nią miliony dolarów, a operacja ewakuacji dzieci będzie trzymana w tajemnicy. Komuniści pomagają komunistom, bo rozumieją ich walkę i chcą ich w tej sposób wesprzeć. Autor przywołuje wiele faktów i danych, ale o sile „Nowego życia” stanowią dramatyczne relacje samych uchodźców. Dionisios Sturis przeprowadził rozmowy z weteranami wojny domowej i szczegółowo opisał ich historie. W książce znajdziemy też krótki fragment poświęcony niezwykle popularnej swego czasu piosenkarce Eleni.

Przed lekturą „Nowego życia” nie miałam pojęcia, że „na powojennej mapie Polski roiło się od greckich wysp”. Część uchodźców wykorzystała pierwszą nadarzającą się okazję, by wrócić do domu, inni zostali w Polsce i tu założyli rodziny, a ich potomkowie nierzadko czują się już bardziej Polakami niż Grekami. Naprawdę warto uzupełnić swoją wiedzę i poznać niezwykle koleje losów ludzi, którzy ze słonecznej Ellady uciekli do Polski i – co pewnie wielu zaskoczy – zostali przyjęci z otwartymi ramiona.

„Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji?” oraz inne reportaże znajdziesz w księgarni internetowej selkar.pl.

Autorka recenzji: Ewa Ciężkowska-Rumin.