Recenzja książki „Opowieść podręcznej” Margaret Atwood

„Opowieść podręcznej” pióra Margaret Atwood już dawno temu podbiła serca tysięcy czytelników na świecie. Popularności przysporzył jej również serial, będący luźną adaptacją książki. Na tym jak widać się nie skończyło, bo teraz księgarnie oferują nam odświeżoną, graficzną wersję powieści. Forma komiksu może nieco odstraszać, bo w Polsce nie jest ona tak popularna, jak w innych częściach globu, jednak zachęcam wszystkich sceptycznie nastawionych, by spróbowali i przekonali się, że naprawdę warto. Sama mam do czynienia z powieściami graficznymi raczej sporadycznie, ale nawet to skąpe doświadczenie pozwoliło mi nabrać pewności, że dzieło takiego rodzaju również potrafi wciągnąć, a dodatkowo niejednokrotnie mocniej angażuje, kiedy zmusza nas do wyjścia ze swojej strefy komfortu zdominowanej przez podział na rozdziały, opisy przyrody i długie, ambitne monologi postaci, dając w zamian rozsiany tekst, barwne obrazy oraz wartką akcję.

Zawiła i smutna historia jednej z podręcznych to przykład rasowego science-fiction. Świat przedstawiony raczej nie jawi się zbyt optymistycznie. Panują w nim surowe zasady i mocno określony podział obowiązków. To, co mnie szczególnie zafascynowało, to ukazanie jak bardzo nowa rzeczywistość odbiła się na ludziach. Wbrew pozorom cierpią nie tylko same podręczne, ale też Marty, Żony i mężczyźni (także wewnętrznie pogrupowani). Siłą oraz gwałtem władze wprowadziły pozorny ład, który prowadzi do samych nieszczęść i wypaczenia pojęcia człowieczeństwa. Zmiany zaszły za życia głównej bohaterki, której imienia nie poznajemy. Dlatego właśnie jesteśmy w stanie zdobyć szczątkowe informacje na temat tego, jak wyglądał początek wprowadzania reżimu, kim „Freda” była nim stała się ludzkim inkubatorem oraz jakie, pozornie błahe czyny obecnie stoją w opozycji do prawa. Obserwujemy bunt rosnący w społeczeństwie, a także sztywne normy występujące w przyjętej przez nie religii.

Trudno mówić o komiksie i nie odnieść się do jego strony graficznej, dlatego też przejdę teraz do niej. Ilustracji Renee Nault nie określiłabym jako piękne, za to na pewno niebanalne. Niesamowicie spodobała mi się jej kreska i sposób przedstawiania tych bardziej dramatycznych scen. Oczywiście dominuje czerwień, która stanowi swego rodzaju atrybut podręcznych. W książce sporo jest „krwawych” momentów, a rysunki odpowiednio wzmacniają efekt. Mam mimo wszystko wrażenie, że czasem za szybko przeskakujemy z wątku na wątek, co czasem może wytrącić czytelnika z rytmu. Nie jest to jednak zjawisko nagminne. Całość traktowałabym bardziej jako streszczenie właściwej opowieści. Szkoda, że nie pokuszono się o dodanie lub rozszerzenie niektórych wątków, bo, przynajmniej w mojej ocenie, książka mogłaby być dwa razy szersza i nikt by nie miał tego nikomu za złe. Na szczęście lektura pozostawia sporo miejsc na domysły i własne rozważania co do losów części z postaci, co samo w sobie stanowi zabawę, dlatego nie ma co zbytnio narzekać na jej objętość.

„Opowieść podręcznej” fascynuje, pochłania, zajmuje. Bohaterka przez większą część fabuły pozostaje zupełnie bierna i jedynie obserwuje to, co dzieje się dookoła. Nie przeszkadza to jednak w tym, by czytać tę historię z zapartym tchem. Tak naprawdę jedynie wprowadza się nas w ten nowy świat, pozwala się nam go zbadać i odczuć, na koniec pozostawiając nas z otwartym zakończeniem i mętlikiem w głowie. Najważniejsze jest to, że książka wywiera mocne wrażenie, a to wystarczający argument, by po nią sięgnąć.

Autorka recenzji: Klaudia Sowa

Powieść graficzną „Opowieść podręcznej” i inne książki Margaret Atwood znajdziecie w księgarni selkar.pl.