Recenzja książki „Paragraf na miłość”

Im więcej człowiek czyta, tym więcej dostrzega kalek w kolejnych, zupełnie niepowiązanych ze sobą książkach. O ile schematy fabularne jestem w stanie jakoś przełknąć, o tyle zawsze mam ochotę przewracać oczami, kiedy widzę te same, oklepane określenia na konkretny stan lub sytuację. Czymś takim są u mnie między innymi te słynne „niebotycznie wysokie szpilki”, które zakłada co druga bohaterka. A teraz do tego grona dołączyła fraza „wzięta prawniczka”. Błagam was, autorzy. Niech wzięta to będzie co najwyżej pożyczka, ale profesjonalistom pozwólcie być po prostu dobrymi w swoim fachu. Mam wrażenie, że to wyrażenie jest nie tyle nawet nadużywane, co brane na wyrost, tak jak to było w przypadku Judyty, głównej żeńskiej postaci w „Paragrafie na miłość”.

Wspomniana bohaterka nie cieszy się jednak aż takim uznaniem czy popularnością, jak mogłyby na to wskazywać opisy. Zwyczajnie wykonuje swoją pracę. Jej pierwszym klientem, jakiego poznajemy, jest przyrodni brat. I nie jest to chłopak, którego można polubić. Butny, częściowo rozpieszczony, częściowo rozkapryszony. Nie potrafi uczyć się na błędach, a przy tym nie zważa, że przez jego zachowanie cierpią osoby postronne. Kolejnym oskarżonym, którym musi zająć się mecenas Breszka, jest mężczyzna podejrzewany o gwałt. Gdański deweloper opłaca jeszcze jednego adwokata, Piotra, z którym Judyta będzie musiała współpracować. W analizowaniu akt przeszkadza jej jednak nieodparty urok prawnika, który z każdą chwilą przybiera na sile. Co więcej, uczucia wydają się płynąć w obie strony, co daje obietnicę ognistego romansu.

Natalia Sońska starała się przenieść realia swojej branży na papier, okraszając je elementami romantycznej fikcji. Czy jej się to udało? Cóż, jeśli szukamy dzieła wielopłaszczyznowego, które da nam do myślenia i zapadnie głęboko w naszym umyśle, to nie. Jeżeli natomiast oczekujemy przyjemnej lektury na jedno popołudnie, które pomoże nam się odstresować, to tak. Kto miał już do czynienia z autorką, ten wie, jak wypadają jej dzieła. Jest to raczej prosta proza, bez szczególnie angażujących wątków. Czytelnik spokojnie może przewidzieć, jak potoczy się akcja danej powieści. I to nic złego, bo takie lektury też są potrzebne. Nie wszystko musi wbijać w fotel i wzbudzać refleksje. Od tego mamy inne gatunki.

Głównym problemem, jaki miałam z tą historią, jest postać Piotra. Męczy mnie ukazywanie mężczyzn jako skanerów kobiecej aparycji. Bohater zwraca uwagę głównie na wygląd Judyty, która (oczywiście) jest w jego typie. Nawet kiedy wylicza jej kwalifikacje i umiejętności, czytając notkę biograficzną, ostatecznie kwituje wszystko hasłem „była piękna, a ja zdecydowanie byłem estetą”. Wymarzony kandydat na męża, prawda? I można mówić, że faceci to wzrokowcy, ale nie udawajmy też, że w stolicy można znaleźć tylko jedną ładną kobietę, żeby aż tak podnosić zachwyty nad tymczasową partnerką w pracy.

Zaznaczam, że książka kończy się w taki sposób, że należy spodziewać się kontynuacji. To pewnie dobra nowina dla miłośników obyczajowych serii, jak i entuzjastów twórczości Sońskiej. Prawdopodobnie czeka nas jeszcze wiele przygód z przebojową panią mecenas. Chciałabym tylko dostrzec u niej chociaż drobną wewnętrzną przemianę, bo póki co za bardzo przypomina mi swoim charakterem główną bohaterkę cyklu „Jagodowa miłość”, a z tą to się zbytnio nie polubiłam.

Autorka recenzji: Klaudia Sowa

„Paragraf na miłość” i inne książki Natalii Sońskiej znajdziecie w księgarni internetowej selkar.pl.