Recenzja książki „Piekło-niebo”

Kilkuletnie dziecko o niewiarygodnie pięknych niebieskich oczach, z których wyziera strach. Duża dłoń zakrywająca malcowi usta i pojedyncza łza spływająca po jego policzku. A wszystko to na tle zachwycającej panoramy Krakowa z kolorowymi kamienicami, Bazyliką Mariacką i Wieżą Ratuszową. Jest więc przerażająco, ale zarazem intrygująco. Autor okładki „Piekła-nieba” wykonał kawał dobrej roboty, bo obok kryminału Pawła Fleszara, który ukazał się właśnie nakładem wydawnictwa HarperCollins, nie można przejść obojętnie.

Kraków, rok 2019. W wielu domach trwają gorączkowe przygotowania do uroczystości pierwszej komunii, kiedy dochodzi do niewyobrażalnej tragedii. Nad zalewem zostają znalezione zwłoki chłopca. Dziecko brutalnie zamordowano i upozowano w odrażający sposób. Policja rozpoczyna żmudne śledztwo, ale od początku piętrzą się trudności. Kto ma prowadzić dochodzenie? Czy podkomisarz Artur Sulima udźwignie na swoich barkach olbrzymią odpowiedzialność? Jego przełożeni mają co do tego wątpliwości. Wkrótce znika bez śladu kolejny chłopiec, a potem następny. Ciała dzieci odnajdywane są w różnych częściach Krakowa, a śledztwo z każdym dniem coraz bardziej się komplikuje. Jaki związek z morderstwami ma historia słynnego terrorysty Gumisia? Czy na trop sprawcy naprowadzi śledczych papierowa zabawka „Piekło-niebo”?

Zanim przejdę do konkretów, muszę wspomnieć o pewnym drobiazgu. Już na drugiej stronie przeczytałam, że bohater „szedł na nogach”. Język się zmienia i to, co kilka lat temu uważano za karygodny błąd, jest teraz akceptowalne, ale aż się wzdrygnęłam, widząc to sformułowanie. Całe szczęście, że mam w zwyczaju czytać podziękowania na końcu książki. Dowiedziałam się z nich, że tak po prostu mówi się w Krakowie: nie pieszo, a na nogach!, więc nie ma się co czepiać. Zapamiętam i „wypróbuję” podczas najbliżej rozmowy z krakusem! Nie przypominam sobie, żebym kiedyś bawiła się tak szczegółowo opisanym w książce „Piekłem-niebem”, a młodsi czytelnicy pewnie nawet o nim nie słyszeli. To właśnie ta papierowa zabawka odgrywa kluczową rolę w powieści Pawła Fleszara, co od początku wydało mi się całkiem ciekawym i oryginalnym pomysłem. Duży problem mam jednak z bohaterami, bo jest ich zdecydowaniu zbyt wielu i do żadnego nie zapałałam nawet odrobiną sympatii. Kto tak naprawdę prowadzi to śledztwo? Najbardziej w pamięć zapada oczywiście Piotrek Grzywacz, bo jest szalenie wyrazisty – to taki chodzący stereotyp, grubiański żartowniś, który w czasie trzysekundowego postoju potrafi poderwać kasjerkę na bramce na autostradzie. Niby wszystko się zgadza – są okrutne zbrodnie i nieuchwytny morderca, jest dochodzenie prowadzone przez pracujących pod presją czasu policjantów, ale brakuje napięcia. Przytłaczał mnie też nadmiar wątków i wplatanych w fabułę dygresji. Za dużo tego wszystkiego i nie do końca składało mi się w spójną całość.

„Zdarzają się śledztwa rozwiązywane od kopa (…). Ale niektóre sprawy ciągną się tygodniami, miesiącami i niekiedy pomaga je rozwiązać dopiero szczęśliwy splot okoliczności albo błąd ściganego przy kolejnym czynie”. Jak będzie w przypadku dochodzenia prowadzonego przez krakowskich policjantów? Gdyby „Piekło-niebo” nieco „odchudzić”, skracając niepotrzebne opisy i przydługie pogaduszki bohaterów,  książkę czytałoby się znacznie lepiej, a tak lektura trochę się dłużyła. Opowieść snuta przez Pawła Fleszara akurat mnie nie potrwała, ale jestem w zdecydowanej mniejszości. Książka zbiera entuzjastyczne recenzje, więc z pewnością „Piekło-niebo” przypadnie do gustu wielu miłośnikom kryminałów, a już w szczególności tym, którzy znają i kochają Kraków.

Autorka recenzji: Ewa Ciężkowska-Rumin

„Piekło-niebo” i inne książki kryminały znajdziecie w księgarni internetowej selkar.pl.