Recenzja książki „Ratownik. Nie jestem bogiem”

„To jest książka o tym, co widzi ratownik, gdy przyjeżdża na wezwanie. O tym, co słyszy od rodziny zmarłego, którego mimo reanimacji nie udało się uratować. O tym, jak sobie radzi z trzema zgonami podczas jednego dyżuru. Jest to też książka o nas – ludziach, pacjentach. O tym, jak cierpimy, jak odchodzimy, jak radzimy sobie w sytuacjach, które doprowadzają nas do kresu fizycznej i psychicznej wytrzymałości, o tym, kim jesteśmy dla naszych bliskich, jak kochamy, jak nienawidzimy. Ale też jak zachowujemy się wobec tych, którzy ratują nam życie. A przynajmniej próbują”. Opinią publiczną co jakiś czas wstrząsa wiadomość, że kolejny ratownik medyczny został zaatakowany przez kogoś, komu przyjechał udzielić pomocy. Ratownicy są wyzywani, opluwani, gryzieni, kopani, ranieni niebezpiecznymi przedmiotami, a jeżeli dodamy do tego wyczerpanie psychiczne i fizyczne oraz marne wynagrodzenie, to po lekturze książki „Ratownik. Nie jestem bogiem” rodzi się pytanie:  dlaczego ktoś w ogóle chciałby wykonywać ten zawód?

Jak wygląda praca ratownika medycznego? Z jakimi wyzwaniami mierzy się na co dzień? Jak znosi stres i olbrzymią odpowiedzialność, która spoczywa na jego barkach? „Ratownik. Nie jestem bogiem” to zapis wywiadu przeprowadzonego przez Justynę Dżbik – Kluge z wykładowcą na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu  Jarosławem Sowizdraniukiem. Wywiad przeplatany jest krótkimi opisami przypadków, z którymi rozmówca dziennikarki spotkał się w pracy ratownika medycznego. Od mężczyzny, który mimo złamań obu nóg w siedemnastu miejscach przebiegł ponad pięćset metrów, przez staruszkę, którą rodzina niesłusznie uznała za zmarłą i poustawiała wokół niej gromnice, aż po spanikowaną kobietę, której życie uratował „najdroższy lek” w torbie ratownika – najzwyklejsza sól fizjologiczna. Jedne przypadki opisane zostały z humorem i wywołują uśmiech na twarzy czytającego, inne są makabryczne, przerażające albo niepokojące, ale wszystkie są na swój sposób ciekawe i ukazują pracę ratownika w różnym świetle. Bywają chwile triumfu i druzgocącej porażki, czas na żarty i momenty, w których wymagana jest całkowita powaga. Złość, frustracja, zwątpienie. Jak to w życiu, bo właśnie taka jest ta książka – bardzo życiowa. Jarosław Sowizdraniuk niczego nie upiększa, szczerze opowiada o swoich wzlotach i upadkach, a całość czyta się naprawdę w ekspresowym tempie. Mnie najbardziej zainteresował rozdział poświęcony COVID-19.  Czy w czasie pełni księżyca karetki wyjeżdżają częściej niż w inne dni? A może na liczbę wyjazdów na wpływ silny wiatr? Dlaczego niektórzy ratownicy odcinają kawałki liny, na której ktoś się powiesił, i zabierają je ze sobą? Kogo pogardliwie nazywają „pieczątkami”, a kogo „pelikanami”? Czy praca ratownika przypomina pracę detektywa z CSI? Dlaczego absolutnie nikt z nas wolałby nie śnić „snu o Bałtyku”? Czym jest „pół godzinki dla rodzinki”? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań znajdziecie w „Ratowniku. Nie jestem bogiem”. Dodatkowo na końcu książki zamieszczono słowniczek i praktyczne wskazówki dotyczące udzielania pierwszej pomocy w przypadku min. zatrzymania oddechu, zadławienia czy udaru.

„Zadaniem ratownika jest URATOWAĆ komuś życie, utrzymać go przy życiu i przekazać go lekarzowi, który ma pacjenta LECZYĆ”. Trochę się dziwię, że książka liczy nieco ponad dwieście stron, bo Jarosław Sowizdraniuk ma tak bogate doświadczenie, że pewnie jego opowieści przybliżających czytelnikom codzienność ratownika medycznego starczyłoby na kolejne trzysta stron… albo i więcej! Może dzięki takim pozycjom jak „Ratownik. Nie jestem bogiem” ludzie wreszcie zaczną odnosić się z większym szacunkiem i zrozumieniem do tych, którzy pędzą im na ratunek? Może zastanowią się dwa razy, zanim z błahego powodu wybiorą numer 112? Oby tak się stało.

Autorka recenzji: Ewa Ciężkowska-Rumin

Książkę „Ratownik. Nie jestem bogiem” znajdziecie w księgarni internetowej selkar.pl.