Recenzja książki „Someone to stay” Laury Kneidl
Z Laurą Kneidl miałam już do czynienia, zagłębiając się w historię Roxy i Show’a w „Midnight Chronicles” (napisaną we współpracy z Biancą Iosivoni). Teraz sięgnęłam po jej kolejną, również zatytułowaną po angielsku, powieść „Someone to stay”. Trzymanie się obcojęzycznego nazewnictwa jest moim największym zarzutem wobec autorki, bo wydaje mi się to być zabiegiem zupełnie niepotrzebnym. Zakładam, że równie dobrze tytuł prezentowałby się po niemiecku, a przez decyzję o takiej formie mam wrażenie, że głównym celem Kneidl jest komercja, nie zaś zaserwowanie czytelnikom dobrej rozrywki. Jednak taki widocznie przybrała styl, więc pozostaje mi się z tym pogodzić.
Teraz czas na ważne pytanie: na co studentka wydaje pieniądze od rodziców? Podręczniki? Imprezy? Kosmetyki? Nie, to Alizy nie dotyczy. Ona inwestuje w swoją kuchnię. A eleganckie blaty i praktyczny rozkład szafek kosztują. Czego się jednak nie robi dla swojej pasji?
Gotowanie to nie tylko hobby Malik. To jej życie. Dziewczyna co prawda studiuje prawo, ale kierunek nie daje jej nawet w połowie tyle radości co pichcenie. Prowadzi bloga, na którym chętnie dzieli się przepisami z innymi. To postać wielowymiarowa. Autorka naprawdę się postarała, żeby książka nie była kolejnym banalnym czytadłem dla młodzieży. Zwykle w tego typu pozycjach spotykamy się z bohaterami posiadającymi jakieś dwie, ogólnie nakreślone cechy, ale poza tym żadnych szczegółów, przeszłości czy innych wyróżników. O Alizie i Lucienie, (o którym mowa będzie za chwilę), dowiadujemy się jednak znacznie więcej. Poznajemy ich zwyczaje, tryb pracy, relacje z innymi. Dzięki temu szybko się z nimi zżyłam i było mi żal opuszczać kampus MFC.
Jeśli chodzi o wspomnianego już Luciena, to jest on bardziej skryty niż Aliza. To artystyczna dusza i pragmatyczny umysł w jednym, bo pracuje jako makijażysta, ale i studiuje księgowość. Ta dwójka spotkała się już wcześniej podczas muzycznego festiwalu. Od pierwszej chwili oboje zapadli sobie w pamięć. Szczęśliwym trafem w college’u się odnaleźli, co sprzyja ich relacji. Z upływem czasu coraz lepiej czują się w swoim towarzystwie, więc nie dziwota, że kończy się to związkiem. Oczywiście byłoby zbyt kolorowo, gdyby bez żadnych przeszkód tworzyli parę. Nikogo raczej nie zdziwi, że natrafią na problemy i to dość konkretne, które postawią ich więź pod wielkim znakiem zapytania.
Doceniam, że Kneidl dodała na początku książki playlisty. Otwiera je, rzecz jasna, utwór „Someone to stay” zespołu Vancouver Sleep Clinic. Dzięki temu można mocniej wczuć się w całą historię, a także poznać lepiej charakter głównych postaci. To rozwiązanie na pewno przypadnie do gustu wszystkim osobom, do których muzyka przemawia bardziej niż słowa.
Laura Kneidl zaskoczyła mnie kreacją swoich bohaterów. Widać, że poważnie traktuje ich losy. Nie ubarwia ich na siłę, ale opisuje każde wydarzenie w sposób na tyle ciekawy, żeby chcieć dalej czytać. Cieszę się, że mimo, iż jest to powieść skierowana przede wszystkim do młodszych odbiorców, nie jest ona infantylna ani zbyt oczywista. Aliza i Lucien nie reagują przesadnie emocjonalnie. Oboje wypadają bardzo naturalnie, zresztą tak samo, jak reszta postaci (nawet sprzedawcy w kawiarni). Książka może nie porusza problemów tego świata i nie filozofuje, ale jest miłą lekturą, dostarczającą sporo rozrywki.
Autorka recenzji: Klaudia Sowa
„Someone to stay” i inne książki new adult znajdziecie w księgarni internetowej selkar.pl.