Recenzja książki „Sprawa Josefa Fritzla”

Historia Josepha Fritzla w 2008 roku wstrząsnęła całą Austrią. Okazało się, że ten oto 73-letni mężczyzna prowadził podwójne życie – z jednej strony był kochającym mężem, ojcem i dziadkiem, z drugiej zgotował swojej córce piekło i uczynił z niej swoją seksualną niewolnicę. Przez 24 lata więził Elisabeth Fritzl we własnoręcznie zbudowanym lochu, które znajdowały się pod jego domem. Tam na świat przyszło siedmioro jego dzieci, a zarazem wnucząt – tylko niektórym z nich się poszczęściło i ujrzały światło dzienne w wieku kilku miesięcy. Część z nich została pod ziemią, a jedno zmarło nieszczęśliwie trzy dni po narodzinach… Co kierowało Fritzlem? Jak z tak wielką traumą poradziła sobie później cała rodzina? Czy Elisabeth odzyskała życie, a jej dzieci, które znały od urodzenia tylko lochy, dostosowały się do życia w społeczeństwie?

To już moje drugie spotkanie z twórczością Johna Glatta, dziennikarza śledczego i pisarza true crime. Pierwszym była lektura książki „Zaginione dziewczyny”, którą naprawdę dobrze wspominam. Glatt naprawdę zna się na rzeczy i w bardzo szczegółowy sposób opisuje szokujące historie kryminalne z różnych zakątków świata. Daje nam naprawdę porządny obraz każdej sprawy, a opisywane historie budzą szok, niedowierzanie oraz wzbudzają mnóstwo pytań. Jak bardzo okrutnym człowiekiem trzeba być, aby dzień w dzień gwałcić swoją małoletnią córkę? Co trzeba mieć w głowie, żeby poświęcić lata na budowę podziemnego lochu, a następnie uwięzić ją tam, zgotować piekło i założyć z nią drugą rodzinę? Oczywiście wbrew jej woli… Czy Fritzl był szaleńcem? Okazuje się, że w trakcie procesu uznano go za zdrowego psychicznie, choć zdiagnozowano u niego kilka zaburzeń – mimo wszystko uznano, że jest na tyle świadom swoich poczynań, że powinien skończyć w więzieniu.

Mimo że ta książka nie daje nam możliwości zajrzenia w głąb umysłu Fritzla czy jego ofiar – nie tylko Elisabeth, ale również ich wspólnych dzieci – to jednak w naszej głowie pojawia się sporo pytań i człowiek zaczyna się zastanawiać nad tym, jak ciężko musiało im być. Elisabeth szybko straciła wiarę w to, że odzyska wolność. Była zastraszona, a potem wiedziała, że musi dbać już nie tylko o siebie, ale i o swoje potomstwo, choć pochodziło z kazirodczego związku. Wydaje mi się jednak, że to dawało jej siłę i nadzieję. Część dzieciaków, która dorastała pod ziemią musiała przeżyć niesamowity szok, gdy prawda wyszła na jaw a oni odzyskali wolność – z resztą Glatt opisuje również cały proces ich rekonwalescencji, który nie był łatwy nie tylko przez to, co przeżyli, ale dlatego, że cała rodzina stała się sensacją i dzień w dzień koczowali na nich dziennikarze.

Jedynym moim zarzutem względem twórczości Glatta jest to, że czasami się powtarza. Zarówno w przypadku „Zaginionych dziewczyn”, jak i „Sprawy Josepha Fritzla”, kilka razy zauważyłam, że potrafi opisać to samo – chwilami nawet tymi samymi słowami, niemal kopiuj-wklej. Te same wypowiedzi, te same opisy, ale na szczęście nie jest to nagminne… Zdarza się sporadycznie, ale nie sposób tego nie zauważyć. Mimo wszystko i tak uważam, że pisze doskonałe reportaże true crime i jestem przekonana, że sięgnę po kolejne jego dwie książki, z którymi jeszcze nie miałam okazji się zapoznać. To naprawdę mocne i życiowe historie, które wzbudzają w czytelniku sporo emocji i skłaniają do wielu przemyśleń.

Autorka recenzji: Magdalena Senderowicz

„Sprawę Josefa Fritzla” i inne książki znajdziecie w księgarni internetowej selkar.pl.