Recenzja książki „Srebro w kościach”

Miłośnicy fantastyki młodzieżowej z pewnością doskonale znają twórczość Alexandry Bracken i nie trzeba im tej amerykańskiej pisarki przedstawiać. Na przestrzeni ostatnich kilku lat pochodząca z Arizony autorka wydała kilkanaście książek, które z miejsca trafiły na szczyty list bestsellerów. „Lore”, „Pasażerka”, „Podróżniczka”, „ Nigdy nie gasną” czy „Po zmierzchu” to tylko niektóre pozycje, które podbiły serca młodych czytelników na całym świecie. Mnie do tej pory Alexandra Bracken kojarzyła się tylko i wyłącznie z nakręconym na podstawie jej powieści filmem „Mroczne umysły”, dlatego cieszę się, że w końcu miałam okazję przeczytać jedno z jej bestsellerowych dzieł. „Srebro w kościach” to pierwszy tom nowej serii fantasy nawiązującej do legend arturiańskich. Czy „magia zawsze zabiera więcej, niż daje”?

Tamsin nie jest zwykłą dziewczyną. We wczesnym dzieciństwie trafiła pod opiekę Nasha Larka i dzięki niemu odkryła świat, o istnieniu którego normalni ludzi nie mają pojęcia. Tamsin, podobnie jak jej opiekun, jest Poszukiwaczką, co „w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach bazowało na prowadzeniu nudnawych analiz, a w dwóch procentach na przeżywaniu śmiertelnie niebezpiecznych przygód polegających na otwieraniu skarbców należących do czarodziejek”. Sama nie posiada żadnych wrodzonych magicznych zdolności, więc musi polegać na sprycie i fotograficznej pamięci oraz korzystać z pomocy Dłoni Chwały nazywanej przez nią Ignatiusem. Podczas jednej z wypraw Nash znika bez śladu. Mija siedem lat, a Tamsin i jej dotknięty klątwą zmieniającą go w przerażającego ogara brat Cabell, nadal nie wiedzą, co się z nim stało i próbują związać koniec z końcem, wykonując zlecenia od czarodziejek. Jedno z nich naprowadza ich na trop Pierścienia Rozproszenia.

Pierwszy raz zdarzyło mi się roześmiać, czytając stronę redakcyjną. Pewnie większość osób nawet nie rzuca na nią okiem, ale w przypadku „Srebra w kościach” naprawdę warto to zrobić.  Zamiast zwyczajowego ostrzeżenia o nielegalności kopiowania i udostępniania utworu, znajdziemy cudowny wierszyk o draniu „co się odważy książkę z sieci zwinąć”. Lepiej posłuchać ostrzeżenie i nie ryzykować utraty szczęścia do powieści i tego, że „każdy tom będzie się wlec jak żółw gończy”! Początek „Srebra w kościach” okazał się całkiem intrygujący. Poznamy w nim Tamsin, która zarabia,  przepowiadając ludziom przyszłość, ale z wyraźnym zastrzeżeniem, że„nie ponosi odpowiedzialności za decyzje podjęte na podstawie odczytów”. Dziewczyna od czasu do czasu pracuje też dla czarodziejek, które załatwiają interesy i wypłacają należne pieniądze za pośrednictwem dość niecodziennych posłańców.  „Srebro w kościach” liczy ponad pięćset stron, a styl autorki niestety jakoś szczególnie nie przypadł mi do gustu, więc w avalońską przygodę Tamsin wciągałam się powoli. Na szczęście opisy mrocznego Avalonu, tak różnego od tego, który znamy z legend arturiańskich, oraz zamieszkujących go przerażających istot działają na wyobraźnię. Ciekawy jest też motyw niezwykłego pierścienia, a w finale czekają na czytelnika aż dwa twisty fabularne.

„Kiedy zawsze spodziewasz się najgorszego, nic nie powinno cię zaszokować ani też rzucić na kolana”. Rywalizujący między sobą poszukiwacze, przebiegłe czarodziejki,  skrywające sekrety kapłanki, druidzi, magiczne  relikwie i przerażające Dzieci Nocy – fani autorki powinni mięć powody do zadowolenia. Wydaje mi się, że troszeczkę za dużo w „Srebrze w kościach” chaosu, a za mało magii, ale z pewnością na plus trzeba zaliczyć zaskakujące zakończenie, które wielu czytelników zachęci do sięgnięcia po kontynuację.

Autorka recenzji: Ewa Ciężkowska-Rumin

„Srebro w kościach” i inne książki fantasy znajdziecie w księgarni internetowej selkar.pl.