Recenzja książki „Sydonia” Elżbiety Cherezińskiej

„Tylko wiedźmom zasłania się oczy. Sędziowie lękają się, że mogą zostać zauroczeni. Sędziowie zaskakująco dużo wiedzą o diable i jego mocach, o służkach diabła i diablętach, chowańcach. Sędziowie mają w głowie rzeczy, o których się czarownicom nie śniło. Kiedy ja stałam się czarownicą? Gdy pierwszy raz mnie tak nazwano, nie wcześniej. Oni koniecznie chcą widzieć co do dnia, poznać datę, najlepiej godzinę. Na szczęście jestem stara i wszystko rozmywa się w mej pamięci”. Nie ma tym kraju miłośnika powieści historycznych, który nie słyszałby o Elżbiecie Cherezińskiej. Autorka takich bestsellerów jak „Legion”, „Harda” czy „Turniej cieni” tym razem postanowiła przybliżyć czytelniom historię Sydonii von Bork – kobiety, którą uznano za czarownicę i spalono na stosie. W „Sydonii. Słowo się rzekło” Elżbieta Cherezińska zabiera nas w fascynującą podróż do Księstwa Pomorskiego z przełomu XVI i XVII wieku.

Rok 1566. Młodziutka Sydonia von Bork przebywa na dworze w Wołogoszczu. Rudowłosa piękność przyciąga niejedno pożądliwe spojrzenie, ale sprawy komplikują się, kiedy urokowi

„panny szlachetnego urodzenia, córki Ottona von Bork i Anny von Schwiecheld”, ulega sam książę. Sydonia została wysłana do Wołogoszczu przez brata, który liczył, że znajdzie tam odpowiedniego, a więcej majętnego i wpływowego męża, ale książę wołogorski to zbyt wysokie progi. Kiedy matka Sydonii podupada na zdrowiu, dziewczyna opuszcza dwór i wraca do domu. Marzenia o mariażu odchodzą w zapomnienie. Panna von Bork ma na głowie opiekę na siostrą i walkę o pieniądze. Rozpoczyna się sądowa batalia, których skutków nikt nie jest w stanie przewidzieć. Krewni poprzysięgają zemstę, a potem zaczynają pojawiać się oskarżenia o uprawianie czarów…

W „Sydonii. Słowo się rzekło” urzekł mnie już sam prolog. Autorka zabiera nas do roku 1090, gdzie poznajemy rodzeństwo von Bork. Trochę się zdenerwowałam, gdy opowieść o rywalizujących ze sobą siostrach została tak nagle urwana, ale na szczęście dalej jest już tylko ciekawiej. Od początku uderzyło mnie, jak bardzo Sydonia różni się od panien na dworze. Jak na czasy, w której przyszło jej żyć, jest niezwykle silną, samodzielną i twardo stopującą po ziemi dziewczyną o szerokich zainteresowaniach. I chociaż bez przerwy wmawia się jej, że „kobieta myśląca samodzielnie myśli niewłaściwie”, ona pozostaje wierna sobie. Aż nie dowierzałam, czytając, jaką batalie w sądach stoczyła z własnym bratem, chociaż nie wypadało jej występować przeciwko członkowi rodziny. A potem autorka skupia się na ukazaniu, w jak prosty sposób można zniszczyć człowieka. Ostatnie sto pięćdziesiąt stron jest szalenie dramatyczne. Rozmyślnie rzucone oszczerstwo, potem kolejne, dziwne oskarżenia o spowodowanie najpierw choroby, potem śmierci i Sydonia jest stracona, bo „wystarczy dwóch świadków o nieposzlakowanej opinii, by postawić akt oskarżenia”. Siedemdziesiąt trzy zarzuty, a jeden bardziej absurdalny od drugiego. Doskonale wiemy, jaki czeka nas finał, a jednak nie odbiera to opowieści dramatyzmu.

„Oto ja. Siedemdziesięciodwuletnia, ostrzyżona krótko ze swych siwych włosów. Obnażona do ostatniej koszuli. Usadzona na ławie tortur. Ja, Sydonia Bork urodzona w Wilczym Gnieździe, mówię: – Nic złego nie zrobiłam. Wszystkim zarzutom zaprzeczam”. Historia Sydonii to gotowy scenariusz na wbijający w fotel film, ale też na wciągającą książkę i właśnie taką oddała w nasze ręce Elżbieta Cherezińska. Po „Hardej” i „Królowej” to najlepsza powieść autorki, jaką do tej pory przeczytałam, i jestem bardzo ciekawa, nad czym obecnie pracuje pisarka. Mam nadzieję, że nad kolejną historią niezwykłej kobiety, bo te wychodzą jej wyśmienicie.

Autorka recenzji: Ewa Ciężkowska-Rumin

„Sydonię” i inne książki Elżbiety Cherezińskiej znajdziecie w księgarni interentowej selkar.pl