Recenzja książki „Sztorm i furia”
Amerykańska pisarka Jennifer L. Armentrout wydała już tyle powieści, że gdybym chciała wymienić tytuły ich wszystkich, długaśna lista zajęłaby pewnie z połowę recenzji. Do niedawna rzadko sięgałam po fantastykę młodzieżową, więc nazwisko tej pochodzącej z Wirginii Zachodniej autorki nic mi nie mówiło. Nie miałam pojęcia, że jej książki sprzedają się w gigantycznych nakładach, a ona sama zdobyła wiele prestiżowych nagród i ma wierną rzeszę fanów. Serie Lux czy Convenant podbiły serca młodych czytelników na całym świecie, a ja za pośrednictwem pierwszego tomu cyklu The Harbinger zatytułowanego „Sztorm i furia” miałam okazję się przekonać, na czym polega fenomen twórczości Jennifer L. Armentrout.
Trinity Marrow skończyła osiemnaście lat, więc dopiero wkracza w dorosłość. Od dawna pomieszkuje w położonej na uboczu i zamkniętej dla postronnych siedzibie strażników z Wyżyny Potomku, „dobrze wyszkolonych wojowników, którzy chronili ludzkość i walczyli z wciąż rosnącą populacją demonów”. Tak, demony istnieją naprawdę, chociaż normalni ludzie nie mają o tym pojęcia. Istoty te tak dobrze wtapiają się w tłum, że niektóre robią nawet karierę w polityce czy biznesie. Trinity ma niesamowitą zdolność – widzi duchy i zjawy i potrafi się z nimi komunikować. Dziewczyna musi być chroniona dwadzieścia cztery godziny na dobę i dlatego przydzielono jej osobistego strażnika, Mishę, z którym łączy ją wyjątkowa więź. Kim tak naprawdę jest Marrow? Dlaczego zagraża jej śmiertelne niebezpieczeństwo? Kiedy do siedziby strażników przybywają niespodziewani goście, w tym obłędnie atrakcyjny Zayne, zaczyna dochodzić do niepokojących incydentów. Najpierw Marrow pada ofiarą napaści, a potem Misha zostaje uprowadzony. Trinity nie ma wyboru: musi opuścić swoją bezpieczną przystań na Wyżynie Potomku i udać się w nieznane.
Po przeczytaniu kilkunastu stron zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie popełniłam błędu, sięgając po „Sztorm i furię”. Na szczęście akcja dość szybko nabrała tempa i od pewnego momentu nie mogłam się od powieści oderwać, a dokładnie od chwili pojawienia się osobliwego Orzeszka. Cóż to za cudowny bohater! I jak ciekawie pomyślany! Orzeszek, który marzy o kaloryferze na brzuchu i uwielbia podglądać innych, jest współlokatorem Trinity, ale daleko mu do normalnego nastolatka. Każde jego pojawienie się jest szalenie zabawne i żałuję, że nie towarzyszy Marrow przez cały czas. Autorka powoli odkrywa karty. W końcu dowiadujemy się, kim jest Trinity, ale nie znaczy to, że nie czekają na nas niespodzianki. Świat stworzony przez Jennifer L. Armentrout urzeka różnorodnością. Slady, helliony, wroki czy barbazu – otrzymujemy całą galerię najprzeróżniejszych demonów, ale okazuje się, że niektóre z nich budują forty z puchatych poduszek, oglądają Avengersów i wcale nie przypominają krwiożerczych potworów. Nie przepadam za scenami walki, ale jedną ze „Sztormu i furii” zapamiętam na długo. Istnieją bowiem demony, którym wszystko „dynda i powiewa”, czym wyprowadzają z równowagi największych nawet twardzielów. Akcja jest wartka, nie licząc przestojów w postaci nieco przydługich rozmów Trinity z Zaynem, a wszechobecny humor bardzo uprzyjemnia lekturę.
„Zło często kryje się pod płaszczykiem niewinności”. Zaskakująco dobrze się bawiłam, czytając „Sztorm i furię”, i polubiłam wykreowanych przez Jennifer L. Armentrout bohaterów ( w szczególności fenomenalnego Orzeszka!), więc od razu sięgam po kontynuację: „Gniew i ruiny”. Mam nadzieję, że drugi tom serii porówna pierwszemu, a może nawet go przebije!
Autorka recenzji: Ewa Ciężkowska-Rumin
„Sztorm i furię” oraz inne książki Jennifer L. Armentrout znajdziecie w księgarni internetowej selkar.pl.