Recenzja książki „Tęczowa dolina”

„Leżał oparty głową o poduszkę przyciśniętą do zagłówka. Miał otwarte oczy i wyglądał tak, jakby ze zdziwieniem wpatrywał się w stojących w drzwiach gości. Ale sygnał, który powinien z oczu popłynąć do mózgu i poinformować go o wizycie, nie miał najmniejszej szansy na przepłynięcie od nadawcy do odbiorcy. Wszystko przez to, że odbierający impulsy mózg zamiast pracować zamknięty bezpiecznie w czaszce, rozpryskany był na ścianie za głową, tworząc na niej szaro – czerwony obraz, jakby namalowała go ręka szaleńca”. Minęły blisko dwa lata od premiery „Niebiańskiego osiedla” Ryszarda Ćwirleja i zdążyłam już zapomnieć o reporterze śledczym Marcinie Engelu, a tu zupełnie niespodziewanie do księgarni trafiła właśnie kontynuacja jego przygód pod intrygującym tytułem „Tęczowa dolina”. Nawet jeżeli ktoś nie czytał pierwszego tomu, może spokojnie zacząć od drugiego i wraz z dociekliwą grupą dziennikarzy udać się na krótką wycieczkę nad polskie morze.

Poza sezonem Ustroń Morski „to senna miejscowość, do której turyści wpadali tylko przejazdem i na chwilę”. To właśnie do tego urokliwego miasteczka, w którym praktycznie nie ma żadnej przestępczości, trafia telewizyjna ekipa podążająca za obiecującym tropem. W poniemieckim bunkrze miesza tam bowiem znany nie tylko w najbliższej okolicy ojciec Bernard – tajemniczy mężczyzna, który leczy wszystkie możliwe choroby lekiem własnej produkcji i od chorych nie bierze za pomoc ani grosza. Zamiast tego leczeni mają wpłacać pieniądze na kościół, więc samozwańczy cudotwórca, do którego codziennie ustawiają się długie kolejki, szybko zostaje uznany za świętego człowieka. Kiedy ojciec Bernard zostaje brutalnie pobity na oczach chorych, a potem znika bez śladu, rozpoczyna się akcja poszukiwawcza, której motorem są okoliczni mieszkańcy. Niedługo potem zostaje odnalezione ciało, a potem znika, by pojawić się ponownie w zupełnie innym miejscu.

Jestem wielką fanką neomilicyjnej serii kryminałów Ryszard Ćwirleja, ale akurat „Niebiańskie osiedle” nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia. Z pierwszego tomu zapamiętałam przede wszystkim postać babci Matyldy – emerytowanej milicjantki, która mimo zaawansowanego wieku, potrafi nieźle namieszać i rozwiązać nawet najbardziej skomplikowaną zagadkę kryminalną. Cieszę się, że ta bohaterka pojawia się w „Tęczowej dolinie” i nadal pozostaje w świetnej formie. Szczególnie podobała mi się w scena, w której uczy nastolatka, że „do starszych trzeba się odnosić z szacunkiem”. Jakoś nie mogę się przekonać do Marcina Engela i według mnie ten „społeczny detektyw, czyli facet dążący do prawdy i odkrywający ją dzięki telewizyjnej kamerze”, jest niestety najsłabszym punktem powieści. Na szczęście autor dał mu do pomocy przebiegłą Kamę, robiącego swoje Wasyla i mojego ulubieńca – amatora czerwonych beretów Jarka Owczarka, a na dalszym planie niepodzielnie rządzi Dżesi.

„Nie miałem zielonego pojęcia, co będziemy robić, jak będziemy robić to, czego nie wiemy, i kiedy zrobimy to wszystko, co do czego mam pewność, że na razie nie mam pojęcia, co to będzie”. Rozgrywająca się w nadmorskiej scenerii „Tęczowa dolina” z pewnością nie jest najlepszą powieścią w dorobku Ryszarda Ćwirleja, ale i tak warto po nią sięgnąć. W książce nie zabrakło humoru i zwrotów akcji, więc czyta się ją szybko i przyjemnie. W internetowych recenzjach pojawiły się zarzuty, że pisarz za dużo „politykuje”, bo jeżeli ktoś sięga po kryminał, to nie po to, żeby poznawać polityczne sympatie i antypatie autora. Ryszard Ćwirlej odważnie prezentuje swoje poglądy i ja go za to szanuję, bo w odróżnieniu od innych popularnych autorów, nie boi się, że z tego powodu straci część czytelników.

Autorka recenzji: Ewa Ciężkowska-Rumin

„Tęczową dolinę” znajdziesz w księgarni internetowej selkar.pl.