Recenzja książki „VAMPS. Świeża krew”
Chociaż wydawałoby się, że era wampirów przeminęła i książki z ich udziałem zyskują coraz mniej poklasku, to jednak nadal na rynku wydawniczym pojawiają się nowe tytuły, i wbrew pozorom radzą sobie całkiem nieźle. I tak oto światło dzienne (choć w przypadku wampirzej tematyki to raczej niefortunne określenie) ujrzała powieść „VAMPS. Świeża krew”, która zabiera nas w podróż w odległe szczyty szwajcarskich Alp, do elitarnej akademii wampirów w Albinen. To właśnie tam trafia główny bohater tej historii – Dillon, który do tej pory nie wiedział, że skrywa w sobie połowę genów wampira. Ojciec zawsze chronił go przed tym światem, ale uznał, że czas najwyższy, aby Dillon poznał swoją drugą naturę i został pełnoprawnym dampirem, choć jego gatunek jest czymś naprawdę wyjątkowym i rzadko spotykanym.
Ponieważ Dillon przez całe osiemnaście lat nie miał pojęcia o tym, jak wygląda świat wampirów, to właśnie jego oczami możemy poznać całą genezę tej rasy, ich hierarchię oraz zasady panujące między nimi. Nicole Arend przedstawia wampiry w całkiem odpowiedni sposób – starsze wampiry są eleganckie i elokwentne, chwilami nieco zbyt mocno zapatrzone w siebie, ale dbające o to, aby ich społeczność mogła odpowiednio współistnieć z ludźmi i nie wzbudzać zbyt wielkich kontrowersji. Są opanowane… Natomiast podlotki, czyli Ci, którzy dopiero trafiają do akademii, niewiele różnią się od ludzkich nastolatków, poza tym, że piją krew i sypiają w trumnach. Ale uwaga! Nie byle jakich trumnach, w końcu technologia poszła naprzód, wiec czemuż to wampiry miałyby z niej nie skorzystać?
Właśnie z tego powodu mamy tutaj do czynienia z typowymi rozterkami czasów nastoletnich, tylko w ujęciu z kłami. Oto poszukiwanie swojego miejsca w nowym miejscu, szkolne miłostki i porachunki, nawiązywanie przyjaźni, próba odkrycia swojej tożsamości, odnalezienia się w nowym społeczeństwie… To faktycznie coś dla fanów „Akademii wampirów” czy serialu „Wednesday” – podobny klimat, podobna tematyka. Jednak to wszystko sprawia też, że książka jest w pewnym sensie przewidywalna – powiela ona znane nam już motywy, nie ma tutaj powiewu świeżości, wiec łatwo się pewnych rzeczy domyśleć i tym samym brakuje tutaj jakiejś fascynacji czy trzymania czytelnika w napięciu. Niby wszystko to w miarę ze sobą współgra, chociaż mam wrażenie, że chwilami pojawia się kilka niedopowiedzeń i pewne wątki mogłyby zostać lepiej wyjaśnione, ale po prostu nie ma w tej powieści za wiele wyjątkowego.
Nie jest to książka ani zła, ani dobra. Myślę, że można ją nazwać po prostu przeciętną. Nieco schematyczna, nie do końca dopracowana, ale generalnie czyta się ją lekko, szybko i przyjemnie. Nie znudziła mnie, ale też nie wzbudziła zbyt wielu emocji. Jednak wydaje mi się, że znajdzie swoje grono odbiorców – jeśli lubicie motywy elitarnych szkół, wampirów czy nutki nastoletnich dramatów, to z pewnością się tutaj odnajdziecie. To trochę taki Hogwart dla wampirów, a jeżeli też nie macie zbyt dużego doświadczenia w lekturach tego typu, to prawdopodobnie dzieło Nicole Arend wzbudzi w was więcej emocji niż we mnie.
Autorka recenzji: Magdalena Senderowicz
„VAMPS” i inne książki fantasy znajdziecie w księgarni internetowej selkar.pl.