Recenzja książki „Zmory przeszłości”
„W następnej chwili muzyka się urwała, jednak przeszywający pisk nadal trwał. I wtedy zrozumiałam, że to krzyk dziewczyny. Dźwięk wydobywał się z tyłu jej gardła. To dlatego właśnie był tak wysoki. To musiało naprawdę boleć. Nie przestała, nawet gdy do niej podeszłam. Stała w drzwiach sypialni. Odsunęłam się i nagle znalazłam się w samym środku własnego koszmaru. Zupełnie jakby rzeczywistość i retrospekcje zderzyły się ze sobą z gwałtownością wybuchu jądrowego. Krew była wszędzie. Błyszcząca i jaskrawoczerwona na tle monochromatycznego tła, wypływająca z szarej postaci leżącej na podłodze”. Ann Cleeves doskonale znają wszyscy miłośnicy kryminałów. Ta niezwykle popularna angielska pisarka jest autorką kilkudziesięciu powieści, a niektóre z nich zostały już sfilmowane (seriale Vera, Shetland i The Long Call). „Zmory przeszłości”, które właśnie ukazały się nakładem Wydawnictwa Czwarta Strona, miały swoją premierę w 2003 roku, ale dopiero po dwóch dekadach doczekały się polskiego wydania.
Lizzie Bartholomew przeżyła ciężkie chwile, które odbiły swoje piętno na jej zdrowiu psychicznym. Pracownica socjalna, która na co dzień pomaga trudnej młodzieży, postanawia wyjechać na krótkie wakacje do Maroka. W autobusie jadącym do Marrakeszu Lizzie poznaje przystojnego Philipa, który właśnie spełnia swoje marzenie o trekkingu w górach Atlas. Dwójka nieznajomych rozpoczyna niezobowiązującą rozmowę, której finałem jest wspólnie spędzona noc. Lizzie doskonale wie, że Philip jest żonaty, więc nie dziwi jej, że rano w łóżku budzi się sama. Sześć miesięcy po powrocie do Anglii kobieta dostaje list od Stuarta Howdona, adwokata z prestiżowej kancelarii. Okazuje się, że Philip Samson, z którym spędziła zaledwie kilka godzin, zmarł i zapisał jej w testamencie sporą sumę. Jest tylko jeden haczyk, bo żeby dostać pieniądze, Lizzie musi spełnić dziwny warunek: odnaleźć „Thomasa Marinera, ostatnio zamieszkałego przy Priori Way 63 w North Shields”, a potem zaprzyjaźnić się z nim.
Książka zaczyna się spektakularnie. Już pierwsze zdanie: „W swoich koszmarach widzę mnóstwo noży, ostrzy i krwi” sugeruje, że czytelnika czeka pełna napięcia lektura, jednak po intrygującym prologu temperatura opowieści drastycznie spada. Autorka przenosi nas do Maroka, gdzie lepiej poznajemy Lizzie i jej smutną historię. Kobieta została porzucona jako dziecko, nie zna swoich rodziców, a nazwisko dostała od nazwy kościoła, pod którym ją znaleziono. Nie wiem, czy taki był zamysł Ann Cleeves, ale Lizzie jest postacią wyjątkowo antypatyczną. Została tak skonstruowana, że naprawdę trudno się z nią identyfikować czy jej kibicować, więc dość ciężko czytało mi się książkę ze względu na pierwszoosobową narrację. Śledztwo bardzo wolno posuwa się do przodu i więcej w tym wszystkim przemyśleń bohaterki niż prawdziwego kryminału. Sama zagadka jest ciekawie pomyślana i ma zaskakujący punkt wyjścia, ale już jej rozwiązanie nie wzbudziło we mnie absolutnie żadnych emocji.
„Jesteśmy właścicielami swojej przeszłości, prawda? Możemy robić z nią, co nam się żywnie podoba”. Ann Cleeves jest autorką kilkudziesięciu znakomitych kryminałów, ale „Zmory przeszłości” to jedna z jej mniej wciągających powieści. Niby wszystko się zgadza – angielska prowincja, mała zamknięta społeczność, mroczne sekrety, tajemnicze zgony – a jednak lektura mnie w pełni nie usatysfakcjonowała. Jeżeli ktoś lubi bardzo spokojne, wyważone kryminały i nie przeszkadza mu brak napięcia, to „Zmory przeszłości” przypadną mu do gustu, ale amatorzy mocniejszych wrażeń mogą się poczuć trochę rozczarowani
Autorka recenzji: Ewa Ciężkowska-Rumin
„Zmory przeszłości” i inne książki kryminały znajdziecie w księgarni internetowej selkar.pl.